Riła i Pirin. Bułgaria to nie tylko morze.
Bułgaria. Któż w niej nie był? Dla wielu Polaków zarówno starszego pokolenia jak i młodszych kraj ten kojarzy się głównie z zażywaniem kąpieli słonecznych i morskich w scenerii Morza Czarnego, na “urokliwych” plażach Słonecznego Brzegu czy Złotych Piasków.
Ktoś inny miło wspomina degustacje bułgarskich trunków od robionej w domowym zaciszu rakii przez bardzo popularny w minionych latach koniak “Słoneczny Brzeg”, na winach melnickich i nie tylko skończywszy.
Spis treści:
- Czy Bułgaria to tylko morze?
- Dojazd i powrót z Bułgarii
- Jak dotrzeć w same góry i wrócić do cywilizacji
- Jakie wyposażenie zabrać ze sobą
- Spanie
- Co jeść na trasie?
- Trekking Riła
- Trekking Pirin
- Poza górami (subiektywnie)
- Czy warto jechać?
Czy jednak Bułgaria to tylko morze?
Otóż nie. Nie odkryję zapewne Ameryki stwierdzając, że Morze Czarne jest tylko jedną z atrakcji tego przepięknego kraju, a dla turysty górskiego jest Bułgaria rajem przez pryzmat chociażby dwóch najwyższych masywów górskich znajdujących się w południowo – zachodniej części kraju czyli Riły i Pirinu.
Zarówno atrakcje przyrodnicze tych gór jak i ich wysokość (dwa najwyższe szczyty Bułgarii – Musała (2926 m) oraz Wichren (2914 m)) przyciągają tysiące turystów w okresie letnim, szczególnie że są one dość dobrze skomunikowane ze stolicą kraju czyli Sofią.
Riła i Pirin to jedne z najwyższych gór Europy, przypominające nasze Tatry, ale nieco wyższe i bardziej dzikie. Jadąc w nie mamy zagwarantowane stabilną i ciepłą pogodę, dziką przyrodę czy alpejskie – wysokogórskie krajobrazy. Nie spotkamy tu też takich tłumów turystów jak w polskich Tatrach, jednak w okolicach Doliny Siedmiu Jezior Rylskich czy też szczytów Wichren i Musała, szczególnie w weekendy odwiedzających jest sporo.
Spotkania z pasterzami nie należą za to do rzadkości. Zachwycająca jest także fauna (możliwość spotkania kozicy, wilka, niedźwiedzia czy orła) jak i flora (górskie lasy z charakterystyczną roślinnością trzech pięter górskich oraz endemiczne gatunki niespotykane na północy). Szczególnie bogaty jest świat drzew iglastych z wieloma gatunkami sosen, świerków i jodeł. W tutejszych górach występuje aż 1/3 wszystkich gatunków reprezentowanych w całej Bułgarii.
Jednak Riła i Pirin to nie tylko przyroda i krajobrazy ale także burzliwa historia Bułgarii i jej chrześcijańskiej tożsamości narodowej, czego dowodem są monastyry Rożeński i Rilski (obiekt należący do światowego dziedzictwa kulturowego).
Dojazd i powrót z Bułgarii
Wydaje się, że wyjazd z Polski do Bułgarii nigdy nie był tak łatwy jak w chwili obecnej. Oczywiście możliwości jest kilka (samolot, własny samochód, autokar) jednak najbardziej optymalne jest skorzystanie z transportu lotniczego, tym bardziej że od niedawna tanie linie lotnicze latają do Sofii także z Wrocławia, a cena lotu jest dość niska i zamyka się w dwie strony, z bagażem rejestrowanym 20 kg w kwocie ok. 750 – 800 zł.
Nieco wyższa jest cena biletu PLL LOT z Warszawy do Sofii i wynosi ok. 900 zł, oczywiście również w dwie strony i z bagażem rejestrowanym.
Jeżeli chodzi o podróż własnym samochodem czy autobusem (Flixbus) jest ona również możliwa, jednak cena dojazdu z wszystkimi opłatami może być podobna do ceny samolotu ale przede wszystkim nieefektywna czasowo (podróż trwa kilkadziesiąt godzin).
Jak dotrzeć w same góry i wrócić do cywilizacji?
Po wylądowaniu na lotnisku w Sofii, bez względu na to, w które góry się wybieramy i z jakiego miejsca zaplanowaliśmy start, musimy dostać się do centrum miasta.
Najlepiej w tym momencie skorzystać z metra, którego stacja końcowa znajduje się przy samym porcie lotniczym. Sugerujemy dojechać do stacji Serdika i od tego miejsca przemieszczać się dalej również metrem lub tramwajem w zależności z jakiego przystanku/dworca mamy autobus lub pociąg w góry.
Można też skorzystać z taksówki, jednak tylko pojazdem korporacyjnym, który można zamówić w sali odlotów i od razu umówić się na cenę przejazdu, za wszystkich pasażerów. W pozostałych taksówkach cena może być „bardzo regulowana” i zmieniająca się w trakcie jazdy.
Najpopularniejszymi punktami startu w góry są takie miejscowości jak:
- Saparewa Bania (dojazd pociągiem do Dupnicy z dworca Głównego w Sofii, a następnie autobusem do Saparewa Bania)
- Borowiec (autobus z dworca południowego, a raczej przystanku pod wiaduktem, do Samokowa i dalej do Borowca, cena 6 lv + 1,3 lv)
- Rilski Momastyr (bus z dworca Owcza Kupel , stanowisko 7, kurs o godz. 10:20, cena 11 lv)
- Razłog (autobus z dworca Owcza Kupel lub Dworca Centralnego, cena biletu 18 lv, kilka kursów dziennie, pierwszy autobus 8:30)
- Bansko (autobus z Dworca Centralnego, cena biletu 20 lv, kilka kursów dziennie, pierwszy autobus 8:30)
- Melnik (autobus z Dworca Centralnego, cena biletu 20 lv, jeden kurs dziennie, obecnie o godzinie 14:00)
Powrót wygląda podobnie.
Jakie wyposażenie zabrać ze sobą?
Riła i Pirin to góry dość cywilizowane, w które należy się wyposażyć jak na beskidzką marszrutę schroniskową ładując do plecaka ubrania i inne akcesoria bez sprzętu biwakowego. Oczywiście, mimo iż w górach jest bardzo ciepło w ciągu dnia to wieczory i noce są chłodne, szczególnie od momentu kiedy schowa się słońce. Wprawdzie rzadko, ale jednak, czasami pada deszcz dlatego bez kurtki przeciwdeszczowej radzimy się nie wybierać. W nocy mogą zdarzyć się przymrozki.
Na pewno niezbędnym wyposażeniem będzie czapka z daszkiem i krem z filtrem, gdyż słońce w ciągu dnia operuje tutaj dość mocno.
Jeżeli planujemy nocować pod namiotem czy w schronach samoobsługowych to oczywiście trzeba zabrać cały sprzęt biwakowy lub przynajmniej śpiwór.
Dla utrzymania łączności ze światem przyda się na pewno solidny powerbank i/lub ładowarka solarna.
Spanie
Jak sugerowaliśmy powyżej w czasie trekkingu w Rile i Pirinie podstawą noclegów mogą być schroniska górskie.
U podnóża gór, szczególnie przed wyjściem na kilkudniową marszrutę lub po powrocie z niej, funkcjonuje mnóstwo pensjonatów, oferujących noclegi w naprawdę niewygórowanych cenach (30 – 40 lv za osobę za noc).
Jeżeli chodzi o podstawę nocowania, czyli schroniska górskie to należy spodziewać się dość niskiego standardu, czasami z dostępem do ciepłej wody oraz całodziennego wyżywienia.
Ceny noclegów w schroniskach wahają się w przedziale 15 – 25 lv od osoby.
Czasami standard schroniska może wydawać się tragiczny, jednak nie należy się zrażać.
Na pewno niezapomnianych wrażeń może dostarczyć nocleg w Rilskim Monastyrze.
Nocleg kosztuje 30 leva od osoby w pokoju z trzema łóżkami i łazienką. Bojler w łazience, trzeba włączyć i jest ciepła woda. W nocy ciepło, bo jest C.O.
Recepcja jest czynna między 14 a 16 i potem od 18 do 20. O 20 zamykają bramy monastyru.
W górach Bułgarii funkcjonują także, dość popularne, samoobsługowe schrony turystyczne jak np. schron Kobilino Braniszcze w Rile czy Končeto w Pirinie.
Nocleg w schronach jest darmowy, jednak warunki w nich panujące są spartańskie. W schronie Kobilino Braniszcze jest piec, w którym można napalić jeśli zorganizuje się drewno.
Co do noclegów w namiotach to nie sprawdzaliśmy tego wariantu, jednak z tego co widzieliśmy część turystów decyduje się na biwaki we własnych namiotach. Jedynym ograniczeniem może być dostęp do wody.
Co jeść na trasie?
Na pewno wędrując przez Riłę i Pirin nikt nie umrze z głodu. Fakt umiejscowienia schronisk górskich w odległości jednego dnia marszu pozwala nie obciążać się zbyt wielkim prowiantem. Oferta gastronomiczna schronisk może nie jest zbyt wyszukana ale na tyle bogata, że nie opłaca się samemu gotować na trasie, chyba że ktoś ma takie hobby.
Jeżeli jednak wypadnie nam nocleg gdzieś w namiocie lub schronie samoobsługowym warto mieć ze sobą kilka zestawów liofilizowanych. Są one lekkie, a przyrządzenie posiłku jest banalnie proste.
Co można zjeść w schroniskach:
- omlet
- zestawy śniadaniowe (pieczywo, ser, jajka, wędlina, kawa, herbata itp.)
- kebabcze – danie z mielonego mięsa formowanego w kształt podłużnych kiełbasek, które następnie przygotowuje się na grillu. Popularnymi dodatkami do niego są kmin rzymski oraz cebula, czasami czosnek i posiekana natka pietruszki.
- kiufteta – bardzo popularne w Bułgarii danie mięsne, które przypomina również kebabcze. Obydwa dania sporządzone są z mieszanki mięsa mielonego oraz przypraw. Kjufteta różnią się kształtem (są okrągłe).
- sałatka szopska – najbardziej popularna sałatka w Bułgarii składająca się głównie z pomidorów, ogórków, cebuli, przypraw bułgarskich, np. czubrycy, oliwy i co najważniejsze bułgarskiego sera Sirene
- zupa fasolowa (bob)
- tarator – chłodnik sporządzany z jogurtu greckiego, startych, świeżych ogórków, czosnku, koperku i orzechów włoskich.
- kawarma – ni to zupa, ni to gulasz, różniąca się jeśli chodzi o składniki jak i konsystencję w zależności od regionu Bułgarii. Nazwa potrawy wywodzi się z języka tureckiego i oznacza „podsmażony”. Najczęściej składa się z mięsa wieprzowego i/lub drobiowego, cebuli, czubrycy, papryki, soli i pieprzu, czasami jajka. Zapieka się ją w piekarniku, najlepiej w „gjuwecz” czyli glinianym naczyniu z przykrywką.
- napoje zimne i gorące, piwo, rakija
Trekking Riła
Naszą przygodę z Riłą zaczęliśmy od transportu “LOT-em” z Wrocławia przez Warszawę do Sofii (powrót taki sam). To co nas uderzyło na dzień dobry to różnica temperatur. W Sofii naprawdę było bardzo gorąco. Część ekipy leciała z Berlina i jako miejsce zbiórki wyznaczyliśmy centralny dworzec kolejowy w Sofii, z którego mieliśmy pociąg do Dupnicy.
Na dworzec jechaliśmy taksówką, jednak mimo tego, że była to taksówka korporacyjna, zamawiana na lotnisku kierowca oczywiście próbował nas naciągnąć. Sytuacja zrobiła się niemiła, ale udało nam się nie narazić na dodatkowe koszty. Trzeba walczyć o swoje.
Ruszamy więc do Dupnicy klimatyzowanym pociągiem, a z niej autobusem do Saparewa Bania, z której czeka nas jeszcze transfer busem do schroniska “Pionierska”, popularnego punktu wyjścia w rejon Siedmiu Jezior Rylskich.
Załatwienie busa, w sobotę późnym popołudniem, w wyludnionym miasteczku nie jest zbyt proste, jednak sugerujemy pytać o takie usługi w knajpach, gdyż są to bardzo dobre punkty informacji turystycznej.
Nam się udało właśnie zorganizować busa w barze, co kosztowało nas (oprócz samej ceny dojazdu) wypiciem kolejki piwa na miejscu. Czego nie robi się dla sprawy.
Pozostało nam tylko dojechać, dość niebezpiecznymi serpentynami, do schroniska “Pionierska” i dzień można było uznać za zaliczony. Organizujemy jeszcze noclegi. Część z nas ląduje w pokoju wieloosobowym, część natomiast śpi w namiocie rozstawionym przy schronisku.
Taka praktyka, rozstawiania kilku/kilkunastu namiotów przy schroniskach była dość powszechna. Umożliwiała ona diametralnie zwiększyć pojemność noclegową schronisk.
Co do samego spania w schroniskach, to czasami, w okresie weekendów kiedy jest dość sporo ludzi na dzień dobry możemy usłyszeć, że nie ma wolnych miejsc, jednak należy być upierdliwym do bólu i okazuje się, że jednak jakiś pokój się znajduje.
Dolina Siedmiu Jezior Rilskich
Jezior zarówno w Rile jak i Pirinie jest naprawdę sporo, jednak wyżej wspomniana dolina jest chyba najładniejszą, przez co przyciąga mnóstwo turystów, głównie w weekendy.
Dolina Siedmiu Jezior Rylskich trochę przypomina naszą Dolinę Pięciu Stawów. Jest ona tak samo przepiękna widokowo, ale też mocno oblegana przez turystów.
Przez dolinę przebiega kilka szlaków, którymi można dostać się dalej, np. do Monastyru Rilskiego czy miasta Riła.
Od schroniska “Pionierska” prowadzi w dolinę dość mozolne, ok. 2-godzinne podejście. Jednak w celu usprawnienia zwiedzania doliny warto skorzystać z wyciągu, którym można się dostać w okolice schroniska “Rylski Ezera”. My skusiliśmy się na wyciąg, czego do dzisiaj nie żałujemy.
Po nawodnieniu w schronisku ruszyliśmy powoli w głąb doliny i dalej w kierunku szczytu Otowica (2 696 m n.p.m.) oraz schroniska “Ivan Vazov”, w którym planowaliśmy nocować.
Idzie nam się dość dobrze. Co chwilę robimy przerwy na fotografowanie. Powoli zaczyna także ubywać ludzi, którzy w zasadzie okrążają dolinę, robiąc w niej “zasiad”, wchodzą na górę Ezeren (2 559 m n.p.m.), robiącą za miejscowy Giewont, zabierają ze sobą w reklamówkach mnóstwo śmieci (brawo!!!) i schodzą na dół. My tymczasem kierujemy się dalej przełamując grzbiet w rejonie szczytu Otowica (2 696 m n.p.m.), skąd pozostaje zejście do schroniska “Ivan Vazov”. Cała trasa od górnej stacji wyciągu do wspomnianego schroniska, nie licząc przerw na odpoczynki czy fotografowanie zajmuje ok. 3 – 4 godzin marszu.
Pierwszy dzień marszu kończymy fantastycznym prysznicem w położonym nieopodal schroniska wodospadzie, początkując tradycję wysokogórskich kąpieli.
Rilski Monastyr
Będąc nastolatkiem, a było to ładnych kilkadziesiąt lat temu, nasłuchałem się na jednym ze spotkań turystycznych na temat wyjazdu w Riłę i na temat “noclegu u mnichów”. Długo zachodziłem w głowę, nie mając wówczas dostępu do informacji, jak chociażby dzisiaj, gdzie ten nocleg “u mnichów” mógł mieć miejsce. Zagadka wyjaśniła się dopiero przy planowaniu opisywanego wyjazdu. Tym “noclegiem u mnichów” okazał się nocleg w Rilskim Monastyrze. Młodzieńcze marzenie w końcu doczekało się realizacji. Mogłem w monastyrze zanocować i ja.
Zanim jednak do tego doszło trzeba było jeszcze dojść na miejsce. Szlak ze schroniska “Ivan Vazov” do monastyru jest dość prosty i niewymagający, prowadzący początkowo po płaskim trawersie, a następnie dość długo w dół. Czas przejścia netto to jakieś 4 godziny.
Po dojściu na miejsce, chcąc zanocować trzeba odnaleźć recepcję/kancelarię, uiścić opłatę i dopiero wejść na zamknięte dla pozostałych turystów krużganki, z których wchodzi się do dawnych cel, a obecnie pokoi gościnnych.
Co do samego monastyru to został on założony w XIV wieku na miejscu istniejącej od X wieku pustelni Iwana z Riły. Obecna bryła monasteru pochodzi z XIX wieku, kiedy to dzięki datkom Bułgarów i przy zgodzie zaborców tureckich wybudowano ogromny kompleks modlitewny wkomponowany w naturalne otoczenie gór. Mury o grubości 2 m i wysokości 24 m nadają mu wygląd warownej twierdzy i obramowują budynki o łącznej kubaturze 32 000 m³. Główna cerkiew, pod wezwaniem Świętej Bogurodzicy, to trójnawowa bazylika zbudowana na planie krzyża z kopułą na skrzyżowaniu naw. Świątynię ozdabiają freski i olbrzymi ikonostas. Na terenie kompleksu znajduje się także słynna baszta Chrelina. W 1983 monastyr Rilski został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Poniżej kilka fotek Rilskiego Monastiru.
Oprócz samego monastyru we wsi o tej samej nazwie nie ma nic szczególnego. Oczywiście jest kilka restauracji, sklep i kilka pensjonatów.
Zwiedzając wioskę mieliśmy dość ciekawe spotkanie, a mianowicie z Polką i Anglikiem, który przemierzał te dość skaliste góry w “japonkach”, gdyż zapomniał butów. Po kilku dniach okazało się (mieliśmy kontakt telefoniczny ze spotkaną parą), że kolega wszedł w tych klapkach jeszcze tego samego dnia na Maliowicę (2 729 m n.p.m.).
My tymczasem zalogowaliśmy się ostatecznie w pokojach mając nadzieję na usłyszenie chorałów śpiewanych przez mnichów jednak bezskutecznie.
Musała (2 9269 m n.p.m.)
Dojście na Musałę zajęło nam kolejne cztery dni marszu, z noclegami w samoobsługowym schronie Kobilino Braniszcze, a także w schroniskach Ribni Ezera i Grynczar.
Te cztery dni powolnego marszu (nie mieliśmy parcia na jakieś wyczyny czasowe czy kilometrowe) zaczęły się w Rilskim Monastyrze, z którego ruszyliśmy początkowo doliną rzeki, a następnie trawersem przez Suchoto Ezero na płaskowyż między szczytami Łopuszki (2 697 m n.p.m.) i Voden Czał (2 688 m n.p.m.), na którym znajduje się samoobsługowy schron noclegowy Kobilino Braniszcze. Niektóre osoby twierdzą, że nocleg w tym schronie był dla nich najbardziej magicznym noclegiem na całym wyjeździe. Trzaskający ogień w piecu, wieczorna nasiadówka i górskie opowieści przy świecach zrobiły swoje i na długo pozostały im w pamięci.
Schron, mimo że wydający się opuszczonym ma jednak opiekunów w postaci pasterzy wypasających nieopodal bydło. Kiedy rano po noclegu zwijaliśmy się do dalszej drogi nawiedził nas jeden z nich i poprosił o pozostawienie miejsca posprzątanym, w takim stanie w jakim je zastaliśmy.
Dalsza droga w kierunku najwyższego szczytu Bułgarii wiodła nas przez dolinę Jeziora Śmierdzącego oraz Jeziora Rybnego, przy którym usytuowane jest schronisko będące zaprzeczeniem jakiegokolwiek bezpiecznego noclegu. Stan techniczny schroniska jest taki, że w warunkach polskich zarówno nadzór budowlany, straż pożarna czy SANEPID dawno by je zamknęły. My tymczasem mieliśmy możliwość zarówno zanocowania w znajdujących się przy schronisku “bungalowach” jak i skorzystania z dań lokalnej kuchni. Wszyscy przeżyli. Na koniec dnia oczywiście zaliczyliśmy kąpiel w Jeziorze Rybnym.
Po bardzo zimnej nocy ruszyliśmy na kolejny etap drogi, prawie pod sam szczyt Musały, do schroniska Grynczar położonego nad jeziorem górskim o takiej samej nazwie.
Niespiesznie podążaliśmy, przez widziane w dniu wcześniejszym szczyty Kanarata (2 700 m n.p.m.), Vapa (2 527 m n.p.m.), Kowacz (2 646 m n.p.m.) oraz przełęcz Gorni Kuki. Widoki były nieziemskie. Znowu mnóstwo przystanków, mnóstwo wykonanych fotografii, a co najważniejsze bo zapomniałem o tym napisać, od czasu opuszczenia Doliny Siedmiu Jezior Rylskich, praktycznie bezludnie.
Docieramy w końcu do schroniska, w którym wita nas Angel, fantastyczny gospodarz, serwujący na dzień dobry po kielichu rakii na cześć “polskiej drużyny”.
W towarzystwie Angela spędzamy cały wieczór, który przeradza się w dość mocno zakrapianą imprezę, w której królową jest rakija i smakująca nieziemsko szopska sałatka.
Pozostaje nam jeszcze, już w dniu następnym, podejście na Musałę. Po wylewnym pożegnaniu z Angelem ruszamy na trasę i mozolnie przez kilka godzin, porozrywani na szlaku dość mocno wspinamy się na szczyt.
Idzie się dość ciężko. Zarówno trudy poprzednich dni, ekspozycja terenu, jak i wypita dzień wcześniej rakija dają znać o sobie.
Na szczycie Musały zbieramy się wszyscy prawie godzinę. To nasz najwyżej położony szczyt, jaki zdobyliśmy do tej pory. Delektujemy się widokami, w tym na Pirin, w który wybierzemy się już niedługo.
Godzina spędzona na szczycie owocuje licznymi fotografiami i rozpamiętywaniem kończącego się powoli wyjazdu. Schodzimy jednak w kierunku górnej stacji kolejki położonej na szczycie Jastrzębca (2 369 m n.p.m.) mijając po drodze tłumy turystów pragnących zdobyć Musałę. W schronisku “Musała” delektujemy się zupą fasolową i ruszamy dalej.
Po dojściu do górnej stacji wyciągu okazuje się, że nie można na niej kupić biletów. Dzięki uprzejmości obsługi zjeżdżamy na dół do Borowca, a same bilety kupujemy już po fakcie.
I tym akcentem, czyli jazdą kolejką, tak jak zaczęliśmy wyprawę, tak ją kończymy.
Pozostaje odnowa biologiczna, uczciwa obiadokolacja, sen i powrót do cywilizacji – Sofii, do której docieramy busem i autobusem (przesiadka w Samokowie) dnia następnego lądując ostatecznie na dworcu/przystanku Sofia Południe.
Trekking Pirin
Tak jak w przypadku trekkingu w Rile wyprawę w Pirin rozpoczęliśmy w Sofii, w której wylądowaliśmy pewnego wrześniowego dnia korzystając z nieistniejących już budżetowych linii lotniczych Air Berlin, startując wcześniej właśnie z Berlina.
Wyjazd ten miał być trochę inny od poprzedniego, gdyż po akcji górskiej było jeszcze plażowanie nad Morzem Czarnym i powrót do Polski samolotem z Burgas, a nie z Sofii.
Z sofijskiego lotniska udało nam się dość szybko przemieścić metrem do centrum miasta i dalej tramwajem na dworzec autobusowy Owcza Kupel, z którego mieliśmy autobus do Razłogu.
Sam Razłog jest dość smętnym miasteczkiem bez większych atrakcji. Kilka sklepów, kilka restauracji, kilka pensjonatów. W sam raz na start lub zakończenie pobytu w Pirinie.
Po dotarciu na miejsce nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie. Po rozlokowaniu w pensjonacie uczciliśmy jeszcze kolacją start wyprawy w regionalnej restauracji i udaliśmy się na spoczynek.
Wichren
Wejście na Wichren zajęło nam dwa dni. Można było dokonać tego wyczynu szybciej startując na trasę np. z Banska i wjeżdżając kolejką górską w rejon Polany Banderiszka, jednak bardzo zależało nam na przejściu jednej z najbardziej eksponowanych grani górskich w tym rejonie, a mianowicie Grani Konczeto, która wydała nam się bardziej osiągalna, bez konieczności cofania się, ze schroniska “Javorov”. Samo zaś dojście do schroniska jest lepsze właśnie od Razłogu, a dokładnie rzecz ujmując z Przełęczy Predeł.
Problematyczne jest jednak dotarcie do przełęczy, do której z Razłogu jest 10 km, a autobusy rzadko kursują w tę stronę.
Pomocną dłoń w tym zakresie wyciągnęli do nas właściciele pensjonatu, w którym nocowaliśmy. Za drobną opłatą zobowiązali się podwieźć nas na przełęcz, a nawet dalej w kierunku schroniska “Javorov” do momentu, do którego dochodził asfalt (mniej więcej wysokość ośrodka narciarskiego Kulinoto).
Do punktu startu docieramy w dwóch rzutach i po małym przepakowaniu ruszamy na trasę, niezbyt długą w tym dniu, ale nie o to nam chodziło. Celem było znalezienie się jak najbliżej Grani Konczeto, którą łącznie z Wichrenem mieliśmy zaatakować w dniu następnym.
Niestety, a zdarza się w to w tych górach rzadko, popsuła się pogoda. Duże zachmurzenie nie pozwalało na podziwianie widoków, a padający w pewnym momencie dość intensywny deszcz spowodował szybkie przemieszczanie się w kierunku schroniska.
Kompletnie zmoczeni lądujemy w schronisku “Javorov” w godzinach popołudniowych i tradycyjnie dostajemy informację, że nie ma żadnych wolnych miejsc noclegowych. Tak jak pisałem wcześniej nie należy odpuszczać tematu, gdyż w ostateczności zawsze jakieś miejsce do spania się znajdzie. W naszym przypadku był to mały bungalow z 10-cioma łóżkami piętrowymi skrojony idealnie pod nas.
Radości z pozyskania noclegu było co niemiara, w efekcie czego w schroniskowej restauracji zrobiliśmy solidny, kilkugodzinny zasiad degustując miejscową kuchnię zakrapianą “kieliszeczkiem” rakii.
Po dość dżdżystej nocy nastał wprawdzie bardzo zimny, ale pogodny poranek, który zwiastował dość dobrą pogodę w ciągu dnia. Bez zbędnego ociągania się, po szybkim śniadaniu i firmowej kawce z bufetu schroniska ruszyliśmy w kierunku Wichrena.
Droga nie nastręczała jakichś większych problemów, chociaż nadal było bardzo zimno.
W zasadzie we mgle weszliśmy na Grań Konczeto mijając nieopodal położony schron Konczeto. Niestety widoki, na które tak długo czekaliśmy nie rozpieszczały. Cały czas przewalały się chmury i tylko co jakiś czas widzieliśmy ogrom niebezpieczeństw jakie czekają na turystę idącego Granią Konczeto, która zabezpieczona jest jedynie starymi, częściowo przerdzewiałymi poręczami. Ścieżka biegnąca granią jest bardzo wąska, powodująca częste zatory np. przy mijaniu się turystów.
Po przejściu Grani Konczeto i Przełęczy Premkata (2 610 m n.p.m.) pozostało jeszcze kilkaset metrów podejścia na szczyt Wichrena. Na szczęście chmury zaczęły się rozstępować i w końcu mogliśmy podziwiać wspaniałe pirinskie panoramy sięgające szczytów położonych na granicy bułgarsko – greckiej.
W odróżnieniu od pobytu na Musale na Wichrenie byliśmy bardzo krótko. Kilka pamiątkowych zdjęć, nawodnienie się, jakiś batonik i zbiegamy (dosłownie) do schroniska “Vichren”, po raz kolejny negocjując nocleg, którego nie ma i który nagle się znajduje.
Na szczęście wyraźnie zaczęło się wypogadzać, chociaż po ponad 10-cio godzinnym marszu nie mieliśmy zbytnio parcia na jakąś dłuższą posiadówkę na zewnątrz, tym bardziej że po zajściu słońca ponownie zrobiło się dość zimno.
Tak jak w przypadku otoczenia Musały i Siedmiu Jezior Rylskim w okolicy schroniska “Vichren” spotkaliśmy tłumy ludzi, atakujące drugi pod względem wysokości szczyt Bułgarii. W kolejnych dniach, zarówno na szlaku jak i w schroniskach, w których nocowaliśmy praktycznie nie spotkaliśmy żywej duszy.
Kierunek Melnik
Kolejny dzień drogi w końcu zapowiadał się ciepły. Przed nami było ponad 12 godzin wędrówki, surowym, kamienistym, obfitującym w jeziora polodowcowe szlakiem prowadzącym przez przełęcz Čairska Porta (2 430 m n.p.m.) do schroniska “Begowica”.
Można powiedzieć, że był to naprawdę przepiękny dzień wędrówki. Pogoda w końcu się ustabilizowała, wręcz z nieba lał się żar. Co jakiś czas robiliśmy postoje nad mijanymi po drodze jeziorami, których jest w tym rejonie dość sporo, podobno ponad 170.
Sporo fotografujemy, w tym pozostawiane za sobą szczyty Wichren i Kuteło (2 908 m n.p.m.).
Końcówka drogi trochę nam się dłuży gdyż przez ładnych kilka kilometrów idziemy leśną drogą, która wydaje się nie mieć końca. W końcu docieramy do schroniska, w którym o dziwo nie ma ludzi, a nam zaproponowano nawet pokoje z łazienkami. Czysta rozpusta.
Na noclegu zbieramy się kilka godzin, trochę się martwiąc o ostatnie osoby, które jeszcze są na trasie. Na szczęście wszyscy szczęśliwie docierają do celu.
Powoli zaczynamy myśleć o końcu wyprawy, przynajmniej w odniesieniu do akcji górskiej.
Kolejny dzień i kolejny nocleg będą już ostatnimi w górach. Krajobraz trochę się zmienia. W odróżnieniu do kamienistej części wyjazdu coraz więcej miejsca zajmują wysokogórskie hale, łąki. W miarę schodzenia w dół pojawia się coraz więcej drzew.
Zanim właśnie takim łąkowym szlakiem dotarliśmy do Rożena i Melnika przyszło nam jeszcze zanocować w ostatnim schronisku na trasie, schronisku “Pirin”, obsługiwanym przez jednego człowieka. Kiedy zamówiliśmy obiad ( 10 sałatek szopskich, 8 omletów i 35 kiuftetów) wydawało nam się, że jest to zamówienie nie do ogarnięcia. Jednak na właścicielu schroniska nie zrobiło ono żadnego wrażenia, a całość zamówienie jednocześnie wjechała na stół. Samo schronisko było najbardziej obskurnym obiektem na trasie, ale kuchnia i obsługa zdecydowanie je obroniły.
Przed nami był ostatni dzień drogi. Niespiesznie wychodzimy ze schroniska i kierujemy się w stronę Rożena. W zasadzie cały czas poruszamy się na zmianę lasem i łąkami. Robi się naprawdę upalnie, ale jakoś po kilku godzinach docieramy do Rożena, maleńkiej wioski położonej nieopodal Melnika. Zasiadamy w knajpie na kawie i debatujemy czy jechać jakimś autobusem do Melnika czy raczej przejść się przez położony nad wioską Monastyr Rożeński i Piramidy Melnickie, jedyne w swoim rodzaju wzgórza o charakterystycznych wrzecionowatych kształtach, powstałych w wyniku wietrzenia piaskowca.
Temat trochę sam się rozwiązał gdyż nie było żadnego busa, który podrzucił by nas do Melnika więc ruszamy powoli na ostatni odcinek trasy.
Po około 20 minutach docieramy do Monastyru Rożeńskiego, jakżeż innego od Monastyru Rilskiego, małego, bez natłoku turystów. Cisza i spokój uderza. Można trochę pokontemplować, wyciszyć się w chłodnym cieniu małych klasztornych krużganków.
Monastyr Rożeński to mimo wszystko największy prawosławny monastyr w górach Pirin. Jest jednym z nielicznych średniowiecznych monastyrów zachowanych na terenie Bułgarii. Według źródeł pochodzących z Athos, został wybudowany w 890 roku.
Po chwili spędzonej w monastyrze ruszamy w kierunku Melnika, najmniejszego miasta Bułgarii, zamieszkanego przez ok. 200 osób.
Po wyjściu z klasztoru wchodzimy w “Piramidy Melnickie”. Jest bardzo gorąco i bardzo sucho. W pewnym momencie idziemy korytem wyschniętej rzeki, która płynęła w nim może na wiosnę.
Do Melnika docieramy wczesnym popołudniem kończąc tym samym górską część wyjazdu.
Jeszcze kilka słów na temat Melnika. Faktycznie miasteczko jest malutkie. Tworzy je kilkadziesiąt domów położonych po obu brzegach wyschniętej rzeki. Duża część domów jest opuszczona, w części znajdują się pensjonaty i restauracje. Jest też muzeum wina. Turystów nie ma zbyt wielu. Nie ma też problemów z
noclegami i miejscem w restauracji, w której warto zrobić dłuższy zasiad. Skosztować miejscowej kuchni i przede wszystkim słynnego na cały świat melnickiego wina.
Poza górami (subiektywnie)
Będąc w Bułgarii nie sposób przejść obojętnie obok kilku innych ciekawych miejsc, atrakcji, jakie oferuje ten ciekawy kraj.
Należą do nich z pewnością stolica Bułgarii Sofia i czarnomorskie wybrzeże.
Sofia
Z pewnością nie jest to miasto z atrakcjami turystycznymi, zabytkami na miarę Krakowa. Warto jednak zatrzymać się tutaj przynajmniej na jeden pełny dzień, bo tyle czasu myślę wystarczy na zwiedzenie Sofii.
Generalnie jest to typowe, postkomunistyczne miasto, z dużą ilością betonu, osiedli mieszkaniowych itp., jednak samo centrum miasta w rejonie dzielnicy Serdika, z dosłownie kilkoma zabytkami daje dużo satysfakcji jeśli chodzi o zwiedzanie, które można zakończyć w jednej z naprawdę wielu kafejek czy winiarni zlokalizowanych w okolicy, np. na Bulwarze Witoszy i w zaułkach do niego przylegających.
Zwiedzanie miasta najlepiej rozpocząć korzystając z dobrodziejstwa Sofia Free Tour, bezpłatnego (na koniec można rzucić kilka “pieniążków” przewodnikowi, ale nie jest to obowiązkowe) zwiedzania miasta. Grupa zbierana jest dwa razy dziennie pod Pałacem Sprawiedliwości na Bulwarze Witoszy i oprowadzana przez studentów Uniwersytetu Sofijskiego.
W ciągu 2 – 3 godzin mamy możliwość zapoznania się z historią miasta oraz Bułgarii. Dochodzimy do wszystkich najciekawszych obiektów Sofii, jednak ich nie zwiedzamy, gdyż nie ma na to czasu. W drodze powrotnej (wycieczka kończy się przy Soborze Aleksandra Newskiego) możemy zwiedzić, już samodzielnie, interesujące nas miejsca.
Morze Czarne
Cóż można odkrywczego napisać o Morzu Czarnym, aby polski czytelnik odkrył w tym opisie coś co może go zaskoczyć. Pewnie niewiele. Pomijając uwielbianą w tej chwili przez naszych rodaków Chorwację drugim krajem, do którego Polacy tłumnie jeździli, przede wszystkim za komuny, ale i w okresie późniejszym, a także jeżdżą do dzisiaj jest Bułgaria z szerokimi, piaszczystymi plażami Morza Czarnego.
Nad Morze Czarne najłatwiej dostać się z Polski oczywiście samolotem, zarówno do Warny jak i Burgas. Ze stolicy Bułgarii również można dolecieć nad morze samolotem czy też przejechać całą Bułgarię dalekobieżnym autobusem lub pociągiem.
My skorzystaliśmy z tego ostatniego środka lokomocji i po trwającej ok. 8 godzin podróży wysiedliśmy na dworcu kolejowym w Burgas. Podróż nie należała do jakichś tragicznych, ale do poczucia komfortu było też daleko. Można przeżyć.
Wybrzeże bułgarskie jest bardzo rozległe i oferuje naprawdę mnóstwo możliwości noclegowych, a i oferta gastronomiczna jest bardzo bogata.
Wielu osobom pobyt nad czarnomorskim wybrzeżem bardzo się podoba, ale także wielu, których spotykaliśmy zarzekało się, że nigdy więcej tam nie wrócą. Byli to głównie turyści korzystający z uroków Złotych Piasków i Słonecznego Brzegu, czyli najbardziej skomercjalizowanych miejsc Bułgarii.
Dlatego też polecamy do odwiedzenia miejscowości położone na południe od Burgas. Zasada jest taka, że im bliżej granicy tureckiej tym ciszej i taniej.
My zakochaliśmy się w maleńkim miasteczku Carewo (kilka obrazków poniżej), które odwiedzaliśmy wielokrotnie. Nie ma tu aż tak wielu turystów jak w największych kurortach bułgarskich, natomiast fantastyczna kuchnia, dobrej jakości noclegi i trzy piaszczyste plaże pozwalają na naprawdę fantastyczny wypoczynek.
Do Carewa można dotrzeć z Burgas bez problemu autobusem typu PKS (kilka połączeń dziennie).
W Carewie warto się skontaktować z Panią Marianą, właścicielką biura podróży MELANIE Travel, która zarządza dużą częścią prywatnych kwater w Carewie. Pani Mariana świetnie mówi po polsku i można z nią załatwić wiele spraw, nie tylko noclegi. Biuro położone jest przy głównej ulicy dojazdowej (ul. Miheil Gerdzinkov 18). Bardzo łatwo trafić.
Wybrzeże Morza czarnego nie jest również tak bogate w zabytki architektoniczne jak chociażby Chorwacja. Jednak na pewno wiele satysfakcji sprawi odwiedzenie Sozopolu, o Neseberze nie wspominając.
Czy warto jechać?
Zapewne takie pytanie musiało paść. Trudno na nie odpowiedzieć inaczej niż TAK. Nawet trzeba jechać. Góry Bułgarii oraz Sofia i czarnomorskie wybrzeże na pewno nie zawiodą normalnego turysty, który nastawiony jest zarówno na wspaniałe krajobrazy, fantastyczną kuchnię, piękne plaże oraz stosunkowo niskie ceny, czasami niski standard noclegów w górach i generalnie postkomunistyczny lekki bałaganik.
Ci, dla których ważniejszy jest wypasiony allinclusive z basenem oraz SPA lub czterogwiazdkowy hotel górski z dowozem w każde możliwe miejsce niech sobie odpuszczą.
Wybór Wam pozostawiamy.