Wszystko zaczęło się na dworcu PKP Wrocław Główny, na którym zebraliśmy się przed wyjazdem pociągiem do Drezna, który to dzięki tzw. Promocji Drezdeńskiej nie jest zbyt drogi, nawet z rowerami.
Jako, że był piątek, to ludzi w pociągu też nieszczególnie dużo, a i nasze rowery nikomu nie przeszkadzały. Co do rowerów to należy pamiętać, iż bilet na nie obowiązuje tylko do granicy. Dalej nasze rowery jadą na gapę. Trochę obawialiśmy się jakiejś dopłaty w EURO, ale „Frau” Konduktor po sprawdzeniu naszych biletów nie miała żadnych uwag, więc szczęśliwie, bez dodatkowych kosztów dojechaliśmy kilka minut po godzinie 10-tej do stolicy Saksonii.
|
W pociągu do Drezna. |
Uroków tego miasta trudno nie zachwalać. Przestrzeń, historia, zabytki, kultura, ale i nowoczesność urzekają. Jednak jest to opowieść na całkiem odrębną historię.
My wybraliśmy Drezno jako miejsce startu dość długiego etapu rowerowego.
Po przebrnięciu przez spore rzesze mieszkańców i turystów udało nam się wsiąść w okolicach pałacu Zwinger na nasze dwa koła i ruszyć wspaniałą ścieżką rowerową wzdłuż Łaby, tzw. Elberadweg aż do czeskiej granicy (ok. 60 km)
|
Na Placu zamkowym pod Zwingerem. |
Sama ścieżka jest niezwykle urokliwa, utrzymana w bardzo dobrym stanie, z idealnej jakości asfaltem.
Jesteśmy na niej skazani na wspaniałe widoki, zarówno doliny Łaby, które w pewnych momentach sprawiają wrażenie jakby rzeka się kończyła zielonym murem lasu, jak i skał piaskowcowych z punktami widokowymi jak np. w Kurort Rathen. Osobnym punktem do zwiedzania jest również położona przy ścieżce twierdza Königstein.
|
Na trasie w kierunku Pirny. |
|
Chwila oddechu przed Pirną. |
|
Urokliwa zabudowa Stadt Wehlen. |
|
Krótki postój na przejeździe kolejowym pod Königstein. |
Interesująca jest również sama architektura mijanych wsi i miasteczek, która sprawia wrażenie jakbyśmy byli np. w Szwajcarii. Malutkie, często przytulone do skał domki, z zadbanymi ogródkami, wyglądają jak na widokówkach lub puzzlach.
Jedynym niespodziewanym elementem tego odcinka trasy był ok. 1 – kilometrowy odcinek ścieżki, która była remontowana w okolicy Bad Schandau.
Sama ścieżka prowadzi praktycznie cały czas wzdłuż Łaby, przy której usytuowanych jest masa tawern i restauracji, przystani promowych, punktów widokowych itd.
Mankamentem jest jednak brak publicznych toalet, co zmusza rowerzystę do pójścia w przysłowiowe krzaki.
Po około 60-ciu kilometrach jazdy, zaliczając kilka krótkich odpoczynków dojechaliśmy do czeskiej granicy, gdzie w maleńkim Hřensku opuściliśmy Łabę i zaczęliśmy 40 – kilometrowy podjazd do naszej bazy noclegowej, czyli schroniska Chata Luž, już w Górach Żytawskich.
|
W końcu Hřensko … |
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na samo Hřensko. Jest to malutka miejscowość położona pomiędzy wąwozami skalnymi Czeskiej Szwajcarii przypominająca w pewnym sensie Melnik – najmniejsze miasto Bułgarii.
Praktycznie cała miejscowość składa się z restauracji, kawiarni i małych sklepików z pamiątkami typu ciupagi czy góralskie bambosze, które jak to w Czechach są prowadzone przez Azjatów.
Wjechawszy do Hřenska nie mogliśmy się oprzeć oczywiście Kofoli, którą w wersji kuflowej wypiliśmy ze smakiem.
|
… i fantastyczna kuflowa Kofola. |
Po tej degustacji rozpoczęła się nasza dalsza wędrówka bardzo urozmaiconym terenem, z wieloma podjazdami oraz zjazdami (niestety zjazdy były wiele krótsze od podjazdów) przez co tempo nam nieco spadło i dopiero pod wieczór dojechaliśmy do Chaty Luž, bardzo klimatycznego czeskiego schroniska, ze wspaniałą, czeską gospodą oraz miłymi pokojami.
|
Dotarliśmy do Chřibskej. |
|
Koniec etapu. Upragnione schronisko Chata Luž. |
Nasz zasłużony odpoczynek niestety został jednak zaburzony przez imprezującą grupę Niemców, która bawiła się dobrze do późnych godzin nocnych. Mimo to jakoś udało nam się zasnąć i mimo wszystko wypocząć przed kolejnym dniem jazdy.
Nasza trasa