Przez przełęcze Pamiru. Rowerem z Doliny Panj do Doliny Bartang.
To nie tak miało wyglądać. Niestety przejazd przez najwyższe przełęcze Pamiru był udziałem tylko i wyłącznie Wojtka.
Trudy przejazdu dolinami Khingov i Panj tak dały nam się we znaki, że część ekipy, w tym moja skromna osoba, postanowiła wrócić do Duszanbe i kontynuować dalszą część wyprawy w Górach Fańskich i Uzbekistanie, o czym później.
Relacja W.Szczepańskiego.
Po rozstaniu w Chorogu trasa nadal prowadziła Doliną rzeki Panj, aż do osady Hisor.
Niestety droga była coraz gorsza. Powoli zdobywałem wysokość i pokonywałem kilometr za kilometrem z założeniem przejechania przynajmniej ok.100 km dziennie.
Mimo fatalnej jakości drogi plan udawało się realizować bez większych problemów przez pierwsze dwa dni od wyjazdu z Chorogu. Po opuszczeniu doliny Panj zaczął się mozolny podjazd na Przełęcz Kargush (4 344 m). Początkowo jechało się dość znośnie, jednak po kilkunastu kilometrach podjazdu zaczęły się problemy z oddychaniem, skwarem z nieba i nachyleniem terenu ponad 10%.
Złapał mnie kryzys. Rozmyślałem po przejechaniu tego odcinka czy warto pchać się dalej na przełęcz Ak -Bajtał (4 655 m) i do doliny Bartang, czy chłopaki nie zrobili dobrze rezygnując, kiedy nagle nadjechał pickup z czterema lokalsami odwożącymi motocykl do Alichur, którzy zaproponowali podwózkę 120 km przez ten trudny teren. Mimo, że miałem plan przejechania wszystkiego rowerem to w kryzysie zgodziłem się na propozycję, której później wcale nie żałowałem. Oszczędziłem siły i liofilizaty na dalsze etapy wyprawy, poznałem bliżej lokalną ludność. Przed startem wypiliśmy po jednym głębszym łącznie z kierowcą. Jak się okazało, ja również nie dał bym rady jechać na trzeźwo drogą żywcem wyjętą z programu najniebezpieczniejsze drogi świata. Mijanki z ciężarówkami na centymetry od przepaści, droga na płaskowyżu jak tarka (lataliśmy pod sam sufit na wybojach). Na tego typu wyjazdach warto czasami zmienić środek transportu i wynieść coś więcej z podróży.
Do Alichur dojechaliśmy po zmroku, więc dopiero o poranku przywitał mnie inny świat. Krajobraz doliny rzecznej, którą jechałem przez ostatnie dni uległ całkowitej zmianie. Wylądowałem na odludnym płaskowyżu, którym podążałem w kolejnym dniu do Murghob, ostatniej większej osady przed wjazdem na Przełęcz Ak -Bajtał. Towarzyszyły mi tylko pasące się przy drodze jaki. Widoki zapierały dech w piersiach, a ośnieżone siedmiotysięczniki stały się stałym elementem krajobrazu.
W Murghob udało mi się spędzić sympatyczny wieczór w towarzystwie kilku sakwiarzy i motocyklistów. Dobrze było porozmawiać po angielsku i wymienić się doświadczeniami oraz dalszymi planami.
Ranek następnego dnia był pogodny, ale dość chłodny. Przede mną był ponad 70 – kilometrowy podjazd na Przełęcz Ak -Bajtał, który pod koniec okazał się wręcz wyniszczający. Zaczęły się dość poważne problemy z oddychaniem, które w połączeniu z nachyleniem drogi i mocno wiejącym wiatrem i chłodem powodowały konieczność odpoczynków co kilkadziesiąt metrów.
Mimo tych trudności udało się stanąć na przełęczy, z której pozostał zjazd w kierunku Doliny Bartang. Noc spędziłem w jurcie niedaleko przełęczy odchorowując brak obiadu i trudy podjazdu. Ból głowy i niska saturacja były mi towarzyszami tego wieczoru. Poznana w Murghob Francuzka, poleciła mi kolejny nocleg u znajomych pasterzy, gdzie zostałem przyjęty do ich własnego kamiennego domku pasterskiego. Chatka była tak mała, że spaliśmy jeden koło drugiego na posłaniu z innymi pasterzami, którzy dodatkowo nakarmili mnie chlebem z masłem, smażoną baraniną i herbatą. Uroku dodała wieczorna wizyta 10 górników wracających z kopalni złota. Część z nich musiała stać, ponieważ nie było miejsca dla tylu osób. Wszyscy mówili po pamirsku, więc nie rozumiałem ani jednego słowa.
Dolina Bartang była chyba najdzikszą doliną tego wyjazdu. W jej górnej części prawie nie spotykałem ludzi. Gdyby nie nocleg u pasterzy ludzką twarz zobaczyłbym dopiero w Ghudarze.
Mimo, że pięć dni jechałem potencjalnie z góry nie był to lekki przejazd. Droga była fatalna, jeszcze gorsza niż w dolinie Panj. Zdarzały się też podjazdy, które po prostu wykańczały.
Mimo tych wszystkich utrudnień szczęśliwie po 9 dniach od rozstania z chłopakami udało mi się dojechać do Rushon.Jakież było moje zaskoczenie, kiedy będąc w centrum miasteczka spotkałem naszego małego przyjaciela Mohameda, u którego rodziców spaliśmy 2 tygodnie wcześniej w sadzie. Z kolei podczas negocjacji ceny transportu do Duszanbe wypatrzył mnie nasz gospodarz z hostelu w Ruschon i zaproponował ponowny nocleg w oczekiwaniu na poranną taksówkę, pytając gdzie reszta ekipy. Chłopaki byli już w Uzbekistanie, gdzie miałem do nich dołączyć po zwiedzeniu gór Fańskich rowerem. Ot taka pamirska codzienność.
Poniżej galeria z całego opisywanego przejazdu (zdjęcia są umieszczone chronologicznie od Iszkaszim przez Murghob, Przełęcz Ak -Bajtał i Doline Bartang). Wszystkie zdjęcia są autorstwa W.Szczepańskiego.