Tadżykistan – godzina “0”.
Dobiegły końca kilkuletnie przygotowania do wyjazdu w Pamir. Najpierw pandemia, potem wyjście Amerykanów z Afganistanu i związane z tym niepokoje na pograniczu tadżycko – afgańskim spowodowały, że przez dłuższy czas wjazd w Pamir był niemożliwy (tadżyckie władze nie wydawały specjalnego zezwolenia na wjazd w autonomiczny obszar Pamiru – GBAO).
W końcu w pewną sierpniową sobotę zapakowaliśmy cały sprzęt rowerowy oraz nasze pozostałe bagaże do samochodów i ruszyliśmy do Pragi, z której mieliśmy odlecieć do Duszanbe z jednodniowym postojem w Stambule.
Na praskim lotnisku zameldowaliśmy się kilka godzin przed odlotem, bardzo sprawnie przeszliśmy odprawę bagażową oraz paszportową i udaliśmy się w kierunku bramek wejściowych na pokład samolotu.
Niestety sielanka w tym momencie się skończyła, a w zasadzie pojawił się pierwszy symptom pecha towarzyszącego wyprawie, o którym później.
Sytuacja dotyczyła mojego bagażu rejestrowego. Przed samym wejściem na pokład samolotu służby lotnicze stwierdziły, że w moim bagażu znajdują się przedmioty potencjalnie niebezpieczne. Pojawiły się pytania czy przewożę jakąś broń, paliwo gazowe itp. W niedługim czasie dotarł do bramki mój skrzętnie spakowany i oklejony bagaż, który musiałem niestety rozbebeszyć. Tym terrorystycznym sprzętem okazał się być palnik benzynowy, który po błyskawicznych oględzinach został szybko spakowany do torby bagażowej i w końcu mogliśmy spokojnie wejść na pokład samolotu.
Po trzech godzinach dość komfortowego lotu zameldowaliśmy się na lotnisku w Stambule. Dość długo, bo około 20 minut, trwało dotarcie do hali przylotów, gdyż odległości pomiędzy poszczególnymi częściami lotniska są bardzo duże, a sam stambulski port lotniczy jest jednym z największych na świecie, a na pewno w Europie.
Póki co humory dopisywały. Niespiesznie dotarliśmy do stanowiska “Hotel Desk”, gdyż zgodnie z naszym mniemaniem przysługiwał nam nocleg w hotelu zorganizowany przez Turkish Airlines. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się to niemożliwe i tym samym zostaliśmy na lodzie, a w zasadzie na lotnisku o godz. 0:00, kilkadziesiąt kilometrów od centrum Stambułu, bez noclegu i z perspektywą spędzenia 18 godzin w tym miejscu.
Pozostało nam targowanie z pracownikiem jednego z wielu biur pośredniczących w wynajmie noclegów zlokalizowanych na lotnisku. Targi okazały się skuteczne i w efekcie końcowym ok. 1:00 dotarliśmy do położonego nieopodal lotniska małego, trochę “szemranego” hotelu. Niska cena, niski standard, ale nie ma na co narzekać.
Po skromniutkim śniadanku czas było pozwiedzać trochę Stambuł.
Wbrew pozorom nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Na szczęście “Uber” w Stambule funkcjonuje bez zarzutu. Dzięki temu do centrum Stambułu docieramy po ok. 40 minutach jazdy i niemal natychmiast zaczynamy “rajd” po najciekawszych miejscach tej europejsko-azjatyckiej metropolii.
Bardzo szybko przemierzamy miasto. Hipodrom, Błękitny Meczet, Hagia Sophia, most Galata przelatują jak zdjęcia w fotoplastikonie. Niestety nie mamy zbyt wiele czasu na zwiedzanie.
Jeszcze tylko obiad w restauracji z pięknym widokiem na Złoty Róg, taksówka i lądujemy znowu na stambulskim lotnisku.
Wracając jeszcze do samego Stambułu. Nie wiem czy ponownie tam zawitam. Osobiście miasto mnie przytłacza. W centrum jest dość niechlujnie. Nie chciałbym używać słowa brudno, ale trochę ciśnie się ono na usta.
Potworny ruch samochodowy, rzesze turystów, potężne kolejki do największych atrakcji historycznych miasta skutecznie zniechęcają do napawania się urokami miasta, ale oczywiście jest to kwestia indywidualnego odbioru.
Jeśli chodzi o lotnisko w Stambule to mimo, iż jest ono ogromne samo poruszanie się po nim jest dość sprawne i nie powinno nastręczać większych problemów, chociaż przyznam, że my na początku czuliśmy się tutaj nieco zagubieni.
Powoli mijała niedziela spędzona w Stambule i trzeba było ładować się do kolejnego samolotu, tym razem lecącego do Duszanbe.
Znowu szybka, bezproblemowa odprawa, zajmowanie miejsc w samolocie i start, a po prawie pięciu godzinach lotu lądowanie w Duszanbe.
Port lotniczy w Duszanbe, mimo że to stolica kraju, sprawia niestety słabe wrażenie. Jest to dość zapyziały “kurnik” rodem z lat 80-tych XX w.
Od razu spotykamy się z postsowieckim brudem i organizacyjnym bałaganem czego najlepszym przykładem jest kolejka odprawy paszportowej dla obywateli innych państw niż Tadżykistanu (obsada 2 osoby, czas spędzony w kolejce 2,5 godziny).
Wydawałoby się, że jest to maksimum naszych problemów, niestety to co najgorsze miało dopiero nadejść. Brak mojego bagażu rejestrowego, w którym mam wszystko!!!!!
Zostałem w jednej koszulce, jednych majtkach, jednych spodenkach i sandałach. Taka mała niespodzianka zaserwowana przez linie lotnicze Turkish Airlines.
Po interwencji w biurze bagażowym okazało się, że mój bagaż nie wyleciał w ogóle ze Stambułu, a może nawet do niego nie doleciał. Prawdopodobnie całe zamieszanie zostało spowodowane “prześwietlaniem” mojego bagażu w Pradze, który raczej nie został przekazany do naszego samolotu. Trzeba będzie interweniować w biurze Turkish Airlines w Duszanbe.
Skręcenie rowerów na lotnisku było ostatnim aktem tej mimo wszystko dość wyczerpującej podróży, a same czynności skręcania rowerów spowodowały, że przez ponad godzinę byliśmy główną atrakcją lotniska Duszanbe.