Maroko Tour- Dni 18-22
Dawno Nas nie było co było spowodowane załamaniem pogodowym, które dopadło Nas w ostatnim czasie. Wracamy do Was zatem z relacją z tych kilku dni.
Dzień 18 rozpoczął się ponownie od kombinacji, gdyż pani, która przygotowywała Nam śniadanie próbowała od Nas po cichu i bez krępacji wyłudzić nieco dirhamów za darmo. Tym razem jednak się nie udało. Po przesiedzeniu 2h na patio w oczekiwaniu na koniec deszczu postanowiliśmy zbudzić właściciela hostelu prośbą o załatwienie transportu do Chefchaouen.
Ta decyzja podyktowana była po pierwsze zgubieniem już i tak dwóch dni na trasie z powodu pogody ale też niedoszacowania poziomu trudności trasy. Nie mogliśmy stracić kolejnego dnia a już na pewno nie w Fezie.
Nasz gospodarz załatwił Nam bardzo atrakcyjną cenę za taksówkę, tj. około 560zł za przewóz Nas, bagażu no i oczywiście rowerów. Nie wiem czy w Polsce zapłacilibyśmy tyle za przejazd 200km busem.
Hitem dnia było ładowanie rowerów na busa. To, że na dachu nie było bagażnika nie było absolutnie żadnym problemem, po prostu położony został na dachu koc, na kocu 4 rowery, wszystko zostało zabezpieczone przez związanie sznurkiem a na dodatek dojechało całe!
Co prawda po drodze coś pierdyknęło ale nie zauważyliśmy co więc wszyscy i tak są z transportu zadowoleni.
Dojechaliśmy do Chefchaouen w około 4h. Przechrzczeni Fezem najpierw baliśmy się, że taksówkarz chce Nas oszukać bo jechał w przeciwną stronę niż wskazywała mapa. Okazało siłę, że podróż najpierw musi zostać zgłoszona żandarmerii. Po dokonaniu zgłoszenia i prześledzeniu trasy razem z GPSem uspokoiliśmy się i nieco wyluzowaliśmy dopóki Pan nie zaczął pytać o drogę. Po dojeździe na miejsce baliśmy się, że Nasz kierowca będzie chciał Nas oszukać i będzie chciał jeszcze raz zapłatę. Następnie baliśmy się, że facet który pokazuje Nam drogę do hotelu będzie chciał od nas wyłudzić pieniądze i tak samo później jak tłumaczył Nas gospodarzowi. Pan sam zauważył co się dzieje i stwierdził, że musieli Nas w Fezie bardzo skrzywdzić. Dobrze, że udało Nam się wyrwać z tego miasta bo mało brakowało, a stracilibyśmy zaufanie już nawet do siebie.
Po wypakowaniu maneli, niepewni tego czy następnego dnia ruszamy dalej poszliśmy zwiedzać błękitne miasto. Okazało się, że Chefchaouen nawet w deszczu jest piękny.
Dnia 19 po kilkukrotnym przestawieniu budzików, zjedzeniu śniadania i robieniu sobie złudzeń jeszcze przez godzinę stwierdziliśmy, iże leje tak, że nie ma co ruszać. Podjęliśmy decyzję o pozostaniu w Chefchaouen jeszcze jeden dzień. Bilety na lot z Malagi do Wrocławia mamy zakupione od dawna więc nie mogliśmy w Maroko siedzieć wieczność, a prognoza pogody nie wskazywała Na polepszenie, już do końca podróży. Postanowiliśmy, że dzielimy trasę z Chefchaouen do Ceuty na dwa dni i że zanocujemy w położonym w połowie drogi Tetuanie. Z uwagi na deszcz postanowiliśmy się zaopatrzyć w płaszcze przeciwdeszczowe, jednak jak się okazało ten plastikowy wynalazek nie dotarł jeszcze w te okolice, a w sprzedaży były jedynie parasole. Kusiło Nas zakupienie kilku metrów folii żeby się owinąć ale postanowiliśmy już nie kombinować i pojechać następnego dnia w zwykłych kurtach.
Tego dnia zapadła również strategiczna decyzja o zakupie wymarzonego dywanu. Okazało się, że mi i Konradowi pozostało aż 150 dirhamów do wydania, postanowiliśmy za to kupić wymarzony dywan. To była ostatnia okazja. Na nasze szczęście dywan okazał się całkiem lekki, a na nieszczęście droższy niż zakładaliśmy więc i tak trzeba było dobrać pieniędzy.
Kolejnego dnia czekała Nas 60 kilometrowa trasa do Tetuanu.
Zgodnie z profilem trasy w aplikacji mapy.cz od początku czekał Nas spory podjazd. Okazało się, że nie był on taki straszny m. in. dzięki temu, że Nasze mięśnie odpoczęły w Chefchaouen, a wiatr wiał Nam w plecy. Udało Nam się pokonać ten podjazd bez moknięcia jednak ze zjazdem nie było już tak wesoło. Zlało Nas dokumentnie przez co postanowiliśmy się schować pod zadaszeniem. Po ponad 30 minutach robienia pajacyków, przysiadów i wypadów, żeby się nie wyziębić pojechaliśmy dalej.
W nagrodę za trudy podróży oprócz pięknych krajobrazów po drodze zostaliśmy przyatakowani przez kolejną watahę psów. Na nasze szczęście droga była na tyle ruchliwa, że skurkowańce nie odważyły się na nią wbiec czemu zawdzięczamy całe łydki.
Sam Tetouan okazał się przyjemnym miastem w europejskim stylu. Podczas poszukiwań hotelu zostaliśmy przyatakowani przez Pana, który twierdził że jest właścicielem hotelu i ma tańsze pokoje niż w hotelu który rozważaliśmy. Okazało się że ani nie był właścicielem hotelu ani cena nie była taka jak mówił w związku z czym zdecydowaliśmy, że zostajemy w upatrzonym wcześniej Hotelu Bilbao.
Miasto obfituje w stare kawiarnie z dużymi wejściami, w których przesiadują mężczyźni. Jeden z lokalnych dżentelmenów, wyglądający jak wyjęty z filmu Casablanca opowiadał Nam o historii Berberów i upewniał się, że czujemy się w Maroko dobrze. Spotkaliśmy go spacerując po mieście w kilku różnych kawiarniach.
Dnia 21 ruszyliśmy do hiszpańskiej Ceuty. Czekało Nas jak się okazało po drodze aż 40 km z wiatrem prosto w twarz, blisko wybrzeża. Z Morzem Śródziemnym pierwszy kontakt mieliśmy jeszcze w Maroko w miejscowości M’diq, gdzie też przy okazji spaceru po plaży wypiliśmy ostatnią berber whisky.
Po całkiem sprawnej przeprawie przez granicę hiszpańską (z rowerami łatwo się przecisnąć) i krótkim oczekiwaniu na prom załadowaliśmy się na pokład pełen hałaśliwych Hiszpanów. Hałaśliwych do tego stopnia, że nie słyszeliśmy nic co mówił kapitan.
Po około godzinie wylądowaliśmy już w Algeciras, w Hospedaje Lisboa u przekochanej Pani Rosy i jej brata. Tam też w hotelowej kuchni zjedliśmy zakupiony jeszcze w Marakeszu podróżujący z Nami kuskus. Udało Nam się również wziąć normalny prysznic, w normalnej temperaturze, z normalnym ciśnieniem wody i bez zalania całej łazienki razem z pokojem.
Wieczorem z uwagi na ciągłe deszcze wybraliśmy się też do publicznej pralni Ecowash, o której powiedziała Nam Pani Rosa dzięki czemu nie dość, że wypraliśmy to jeszcze wysuszyliśmy praktycznie wszystkie rzeczy.
Dzisiejsza trasa prowadziła już przez kontynent europejski. Po szybkiej wymianie klocków hamulcowych ruszyliśmy w trasę biegnącą pagórkowatym, przez co dość męczącym terenem.
Atrakcjami dnia były wypasające się krowy i byki, ogromne skupiska bocianów i zasuwająca drogą łasica.
Do atrakcji można zaliczyć również lunch w przydrożnym Barze Cristobal, chociaż najmniej atrakcyjnie wspomina go Konrad, który w swojej rybnej zupie znalazł karalucha. Właściciel bardzo się przejął dzięki czemu Konrad dostał nową porcję pełną ryby i muli chociaż zarówno on jak i cała reszta spożywała już swoje posiłki w lekkim strachu. Na dodatek zostaliśmy poinformowani, że za lunch nie płacimy i tym sposobem zyskaliśmy spontanicznego sponsora, któremu raczej nie będziemy robić większej reklamy 😉
Przejechaliśmy dzisiaj około 56 kilometrów a po dojechaniu okazało się, że Booking.com zagwarantował Nam kolejną atrakcję, gdyż w trakcie naszej podróży do San Luis de Sabinillas odwołał Nam rezerwację, choć mimo braku możliwości zarezerwowania tylko 1 nocy taka rezerwacja przeszła przez system i została za nią pobrana opłata. Na dodatek nigdzie nie było informacji o konieczności rezerwacji więcej niż 1 noclegu. Po dopłacie 100 zł za sprzątanie udało Nam się jednak pozostać w wybranym apartamencie.
Jutro przed Nami 40km i ostatni przystanek przed Malagą. Niestety Nasze obszerne plany podróży po Hiszpanii zostały zniweczone przez pogodę z powodu której nie zajeżdżaliśmy dzisiaj do Gibraltaru i odpuściliśmy też przejazd przez Rondę, Pueblos Blancos i Camino del Rey. Niestety z powodu ciągłych opadów nie mogliśmy ryzykować, że nie uda Nam się dojechać do Malagi na czas. Pogoda zweryfikowała również nasze plany noclegowe. Do końca wyjazdu zarezerwowaliśmy noclegi w apartamentach/hostelach. Trzymajcie kciuki za pogodę, żeby udało Nam się w miarę suchym dojechać do Malagi.
Trasa Chefchaouen – Tetuan
Trasa Tetuan – Ceuta
Trasa Algeciras – San Luis de Sabinillas