
Na Jedwabnym Szlaku. Samarkanda, Hazrati Dovud, Buchara.
Epizod I – Samarkanda
Kilkudniowy pobyt w Samarkandzie staramy się tak zorganizować, aby zbyt szybko “nie wystrzelać się” z miejscowych atrakcji.
Chcąc dobrze poznać zabytki tego jednego z najważniejszych miast Jedwabnego Szlaku wystarczą dwa dni. My póki co rozciągamy ten proces do czterech codziennie dawkując sobie po trochę atrakcji.
Nie jesteśmy przy tym oryginalni. Lecimy po kolei. Registan z medresami (dawne szkoły koraniczne): Uług Beg, Sher Dor i Tilya Kori, meczety: Bibi Chanum, Hazrat Khir, mausoleum Gur-i Mir, nekropolia Szah-i Zinda.


Wszystkie one są niesamowite. Zarówno ich wielkość jak i fakt odbudowy i restauracji z kompletnych ruin budzą szacunek.
Wizytówką miasta na pewno jest plac Registan powstający od XV do XVII wieku. Wielki kompleks dawnych szkół koranicznych oraz meczetów znajdujący się w centralnym miejscu starego miasta, będący miejscem wręcz pielgrzymek wszystkich odwiedzających Samarkandę, od turystów niskobudżetowych począwszy na głowach państw skończywszy. Jest to również żelazny punkt ślubnych sesji fotograficznych. Kiedyś plac był miejscem spotkań mieszkańców miasta oraz miejscem, w którym władcy z dynastii Timurydów przemawiali do poddanych. Na placu dokonywano też publicznych egzekucji. Co do zasady jego rola zbytnio się nie zmieniła, za wyjątkiem egzekucji.











Jednak jednym z najważniejszych zabytków miasta jest pełniący w pewnym sensie funkcję pielgrzymkową meczet i mauzoleum Gur-i Mir, w którym spoczywają szczątki Tamerlana lub jak ktoś woli Timura, jednego z najpotężniejszych władców i zdobywców średniowiecznej Azji. Nie będę się rozpisywał o życiorysie Tamerlana gdyż takich opracowań jest mnóstwo zarówno w sieci jak i w wersjach papierowych jednak ciekawostką jest fakt, o którym ja osobiście nie wiedziałem, iż Tamerlan nie był jakimś wysoko urodzonym księciem czy potomkiem władców, a zwykłym bandziorem chociaż ze szlacheckimi korzeniami, który pełnił w pewnym sensie funkcję azjatyckiego Janosika i ten fakt oraz niesamowite zdolności wojskowe i polityczne wyniosły go do władzy nad większością Azji Środkowej, Iranu, Iraku i Zakaukazia. Jego obecny kult można jedynie porównać z kultem Aleksandra Macedońskiego jaki panuje w sąsiednim Tadżykistanie.







Wracając do samego mauzoleum zaskakujące jest, iż nagrobek wielkiego władcy jest jednym z najmniejszych zachowanych w mauzoleum (to ten czarny na zdjęciach).
Innym zabytkiem, który zrobił na nas ogromne wrażenie jest nekropolia Szah-i Zinda. Powstający przez osiem wieków, od XI do XIX kompleks obejmujący około dwudziestu budynków, w których pochowani są głównie dostojnicy z otoczenia Tamerlana i podobno również Qutham ibn Abbas, kuzyn Mahometa jest oblegany na równi z Registanem.











Przepiękne niebiesko-zielone mozaiki prawie na każdym grobowcu urzekają, tworząc swego rodzaju magię. Mimo, że tego typu zdobień nie brakuje na innych “wielkich” budowlach Samarkandy to te, upiększające mauzolea Szah-i Zinda są naprawdę szczególne.

Do wszystkich opisanych atrakcji obowiązują bilety wstępu, jednak są to kwoty jak na nasze warunki symboliczne oscylujące w okolicach 15 – 20 zł.
Oprócz zabytkowej Samarkandy mieliśmy okazję przyjrzeć się także Samarkandzie normalnej, zamieszkałej przez zwykłych ludzi.
Porównując ją do Duszanbe czuć już tutaj “cywilizacyjny sznyt”. Więcej restauracji przypomina restauracje, a nie stołówki, wszystkie, nawet najmniejsze uliczki są wyasfaltowane, chociaż tak jak w Duszanbe dominuje zabudowa jednopiętrowa jest tutaj jakoś inaczej.
Oczywiście będąc w Samarkandzie koniecznie należy odwiedzić położony obok Medresy Bibi Chanum miejski bazar, może dokonać zakupu pamiątek, szczególnie wszelkiej maści wyrobów z porcelany i jej podobnych, zdecydowanie owoców oraz spróbować miejscowych kiszonek jak chociażby kiszonych mini bakłażanów nadziewanych marchewką i kapustą oraz napić się świeżo wyciskanego soku z granatu.



Czego nie polecamy w Samarkandzie? Zdecydowanie odradzamy wizytę w “obserwatorium astronomicznym” Uług Beg. Ta atrakcja to dziura w ziemi, w której znajduje się tor dawnego teleskopu astronomicznego położony w parku, do którego w ramach biletu dochodzi wizyta w muzeum typu “domek jednorodzinny”. Zdecydowanie dla osób, które nie wiedzą co zrobić z czasem i pieniędzmi. Dla nas było to najgorzej wydane 40 000 Sum na całym wyjeździe.
Ciekawa jest za to struktura narodowościowa Samarkandy oraz całego dawnego Chanatu Buchary podzielonego sztucznie przez Stalina, gdyż jak się okazuje ok. 80% mieszkańców stanowią tutaj Tadżycy, a Uzbecy są w zdecydowanej mniejszości co widać gołym okiem. Mimo tego obie nacje żyją w zgodzie, gdyż są po prostu u siebie.
Epizod II – Hazrati Dovud
Po kilku dniach spędzonych w Samarkandzie zaczęło nam się robić trochę ciasno. Już jakiś cza temu podjęliśmy decyzję żeby się z niej ruszyć rowerami.
Oczywiście wydawałoby się, że nic prostszego jak wsiąść na rowery i jechać. Jednak żeby to miało jakiś sens trzeba się trochę nagłówkować bo atrakcji turystycznych w okolicy Samarkandy jest jak “na lekarstwo”.
Po konsultacji z kierownikiem naszego hotelu postanowiliśmy pojechać do jaskini Hazrati Dovud uchodzącej za bardzo ciekawe miejsce, odwiedzane przez rzesze turystów. Okazja była tym większa, że po dwóch tygodniach rozłąki dojechał do nas Wojtek. Było mu mało pamirskich wykrotów więc postanowił przejechać się z nami.

Droga w obie strony to 105 – kilometrowa pętla prowadząca po dość znośnym asfalcie za to w potwornym ruchu samochodowym. Pewnie w Polsce nie zdecydowalibyśmy się jechać w taką trasę, ale póki co nie było innej, ciekawszej alternatywy więc pozostało nam skupić się na jeździe bez zbytniego roztrząsania problemu nasilenia ruchu samochodowego.
Dzięki temu do wioski Aksaj leżącej u stóp góry, we wnętrzu której znajduje się jaskinia, dojechaliśmy po dwóch godzinach. W wiosce natychmiast dopadają nas miejscowi naganiacze proponujący przejazd do jaskini na koniach lub osłach zachwalając zalety tej usługi.
Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale do jaskini prowadzi ścieżka w górę, na której do pokonania jest 2300 schodów (dla przykładu na Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych z Karłowa jest ich 665). My jednak zrezygnowaliśmy z udogodnień i postanowiliśmy sami stawić czoła tym niedogodnościom, tym bardziej że ta ilość wydawała nam się zawyżona (niestety oficjalne dane były prawdziwe).

Nie powiem, trochę się zasapaliśmy. Ilość schodów i 37-stopniowy upał zrobiły swoje.
Po wejściu na górę poczuliśmy się jak na Gubałówce. Mnóstwo straganów, wielbłądy pozujące do zdjęć, ale też mały meczet, w którym zaraz miało rozpocząć się nabożeństwo.





Rekompensatą za trudy wejścia była miła rozmowa z jedną z właścicielek sklepiku z pamiątkami, u której Mariusz nie omieszkał dokonać zakupu fiolki perfum z grawerowaną na miejscu dedykacją. Nie obyło się również bez sesji fotograficznej.
Po odpoczynku przy meczecie postanowiliśmy ruszyć w dół do jaskini. Trochę obawiałem się rozczarowania i w pewnym sensie niestety się nie pomyliłem. Jaskinia to w efekcie długa na ok. 20 metrów jama, w której modlą się muzułmanie.



Po krótkim pobycie w tej “atrakcji” zarządzamy odwrót. Do pokonania znowu wiele schodów, na szczęście głównie w dół.

W trakcie zejścia zarządzamy krótki odpoczynek przy straganie Talika, emerytowanego pracownika lotniska w Duszanbe. Czym byłby wyjazd bez kontaktu z miejscowymi, bez krótkiej rozmowy, wysłuchania ich bolączek dotyczących głównie życia codziennego, zdrowia, problemów z biedą.
Po zejściu do wioski ponownie wsiadamy na rowery i wracamy do Samarkandy, trochę okrężną drogą, żeby nie dublować trasy, jednak w poczuciu dobrze wypełnionego dnia.
Na miejsce docieramy już wieczorem. Jeszcze tylko jakaś drobna kolacja, kieliszek uzbeckiego wina i dzień można uznać za zakończony.
Epizod III – Buchara.
Jeszcze w trakcie organizowania wyjazdu zakładaliśmy, że jeśli starczy czasu warto byłoby odwiedzić Bucharę. Okazało się, że czasu mieliśmy mnóstwo grzechem byłoby więc nie skorzystać z okazji i odpuścić wyjazd do Buchary.
Dzięki uprzejmości kierownika naszego hotelu udało się bez problemu zorganizować wycieczkę. W efekcie końcowym w kwocie ok. 120 zł od osoby mieliśmy zagwarantowany przejazd prywatną taksówką z Samarkandy do Buchary i z powrotem w towarzystwie przesympatycznego, byłego kierowcy autobusu MPK w Petersburgu, który przez kilka godzin naszego szwendania się po Bucharze cały czas na nas czekał.
Przechodząc do samej wycieczki. Dzień wcześniej zarządzamy pobudkę na 5:30, a przed 6:00 siedzimy wygodnie w samochodzie. Kolejne 4 godziny można by wymazać z pamięci. Przejazd ok. 300 km z Samarkandy do Buchary jest bardzo monotonny, bez jakichkolwiek interesujących momentów. Pozostaje trochę podrzemać, trochę pogaworzyć z naszym kierowcą, notabene bardzo komunikatywnym człowiekiem.
Po dojeździe na miejsce ruszamy w miasto, zupełnie inne niż Samarkanda. W zasadzie wszystkie zabytki skupiają się w jednym zwartym kwartale. Mijamy mnóstwo turystów, chociaż wszyscy mówią, że jest po sezonie.

Na każdym kroku rozłożone są kramy z dobrem wszelakim, a część z nich zlokalizowana jest na bazarach położonych we wnętrzach zabytkowych karawanserajów czy łaźni.
Dostrzegamy pewną różnicę w asortymencie oferowanych produktów, w tym np. w rodzajach uzbeckich czapeczek. Mamy także wrażenie, że stragany są tutaj bardziej zadbane niż w Samarkandzie.



Również lokale gastronomiczne mają bardziej europejski charakter. Ale de facto nie po to przyjechaliśmy do Buchary żeby podziwiać stragany czy kawiarnie.
W zasadzie zaraz po wyjściu z samochodu rzucamy się w wir historii, która kapie wręcz z każdego zaułka. Powolnym krokiem płyniemy między starymi medresami, meczetami, które są na każdym kroku. Meczety Khankah Nadir Divanbegi, Magok-i-Kurpa, Kalan, cytadela Ark, medresy Abdul Aziz Khan czy Ulug’bek to tylko niektóre z miejsc, które warto odwiedzić w Bucharze. Na pewno bucharskie nie są tak “wypasione” i odrestaurowane jak te w Samarkandzie, ale może jest w tym pewien ukryty cel pokazania ich naturalnego kolorytu.








Jedynym obiektem w Bucharze, do którego trzeba troszkę się przejść jest maleńki meczet i medresa Chor Minor z charakterystycznymi czterema minaretami, do którego koniecznie trzeba dojść.
W Bucharze spędziliśmy kilka godzin i niestety było ich za mało. Dwa dni na pełne zwiedzanie wydawałyby się wystarczające.

