Duszanbe po raz pierwszy.
Pobyt w Duszanbe rozpoczęliśmy od krótkiego mini śniadania na lotnisku. Na początku mieliśmy pewne problemy komunikacyjne, gdyż młoda dziewczyna, która nas obsługiwała nie władała zarówno angielskim jak i rosyjskim, ale w końcu udało się złożyć zamówienie.
Kolejną godzinkę spędzamy przy “pysznym” śniadanku i kawce “3 w jednym”. Dopiero robiło się jasno, a nie chcieliśmy zbyt wcześnie niepokoić obsługi naszego hostelu, chociaż mieliśmy zapewnienie, że możemy przyjechać i zostawić nasze bagaże.
Docieramy więc z lotniska do hostelu już po 7:00 po drodze dopompowując koła w rowerach.
Zostawiamy bagaże oraz rowery i ruszamy w miasto dopełnić obowiązek rejestracyjny/meldunkowy oraz złożyć skargę dotyczącą zaginięcia mojego bagażu w biurze Turkish Airlines.
Oprócz karty sankcjonującej nasz pobyt w Tadżykistanie na wjazd w Pamir potrzebujemy osobnego zezwolenia, które załatwił nam już wcześniej Samad, siostrzeniec naszego znajomego, któremu jak i innym osobom roztaczającym nad nami opiekę podczas pobytu w Tadżykistanie poświęcimy osobny rozdział historii naszej wyprawy.
W tym miejscu należy zwrócić szczególną uwagę na kwestię tych pozwoleń, gdyż są one bezwzględnie wymagane podczas legitymowania przez różne służby bezpieczeństwa, zwłaszcza w Pamirze jak i na granicy przy wyjeździe z Tadżykistanu, a ich brak może spowodować bardzo poważne perturbacje w trakcie pobytu jak i podczas opuszczania kraju.
Powiedzmy sobie szczerze Tadżykistan jest państwem policyjnym jak wiele krajów powstałych po rozpadzie ZSRR, w którym wszystko musi być pod kontrolą. Sytuacji tej sprzyja także rządzenie krajem w autokratyczny sposób przez prezydenta Emonali Rahmona, satrapę podobnego do Putina czy Łukaszenki.
Po zezwolenie meldunkowe zgłaszamy się w biurze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wnosimy opłatę bez żadnego potwierdzenia (nie wiemy czy zawierała ona również łapówkę), zostawiamy paszporty i otrzymujemy informację, że mamy się zgłosić po odbiór ok. 16:00.
Czas wyruszyć do biura Turkish Airlines. Na szczęście oba lokale nie leżą od siebie zbyt daleko. Zgłaszamy więc problem zaginięcia mojego bagażu. Po kilku telefonach obsługującego nas pana, klikaniu w klawiaturę komputera okazuje się, że nie wiadomo gdzie znajduje się nasz bagaż. Rzekomo wyleciał ze Stambułu. Pytanie tylko gdzie, bo z dokumentów jakie uzyskaliśmy na lotnisku w Duszanbe na pewno nie było go na pokładzie naszego samolotu. Pozostaje czekać trzy dni do przylotu kolejnego samolotu ze Stambułu. Na szczęście pobyt w Duszanbe organizują nam wspomniany wcześniej Samad oraz kolejny nasz dobroczyńca Anvar.
Z Samadem umawiamy się na kolację w regionalnej, tadżyckiej restauracji co pozwala nam mile spędzić czas, porozmawiać, wymienić pierwsze spostrzeżenia na temat naszego pobytu w Duszanbe. Samad postanawia również zaangażować się w poszukiwanie naszego bagażu, za co bardzo mu dziękujemy.
Z kolei Anvar proponuje nam objazd w następnym dniu okolicy, w tym zwiedzanie twierdzy Gisor znajdującej się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, jednego z niewielu zabytków znajdujących się w okolicy Duszanbe. Zastanawiamy się skąd ten tytuł, gdyż twierdza praktycznie w 90% to odtworzone współcześnie budynki, chyba że chodzi o dwie stare medresy położone nieopodal.
Sama twierdza została zbudowana około 3000 lat temu, w czasach świetności, kiedy trasy Wielkiego Jedwabnego Szlaku przechodziły w pobliżu Gisor. Pozostałe części fortyfikacji zostały zbudowane w XVI-XIX wieku. Twierdza Gisor w Tadżykistanie jest jednym z najstarszych i największych zabytków architektury Azji Środkowej. Obecnie jest to skansen o powierzchni 86 hektarów, położony na miejscu starożytnej osady. Przez długi czas twierdza służyła jako rezydencja emira Buchary i baza wojskowa. Do dziś z twierdzy częściowo zachowały się tylko dwie cylindryczne wieże i konstrukcje wokół głównej bramy, tworzące spiczasty łuk i zbudowane na polecenie emira Buchary w XVI wieku. Twierdza została ukończona w XIX wieku.
Z twierdzą związana jest pewna legenda, według której sprawiedliwy muzułmański kalif Ali przybył w jej okolice w czasach starożytnych, aby głosić islam na swoim legendarnym koniu Dul-dul. Zatrzymał się na górze, która znajduje się na zachód od Gisor i jest obecnie nazywana Poyi Dul-dul. W przebraniu akrobaty i linoskoczka wszedł do fortecy. Tam go rozpoznali i próbowali schwytać. Ale wierny koń przyniósł mu magiczny miecz „Zulfikar”, a Ali zabił wszystkich wrogów, w tym złego czarownika. Ot i cała historia.
Dzięki “naszym” Tadżykom mamy też możliwość spróbowania po raz pierwszy tradycyjnych dań kuchni tadżyckiej takich jak płow, samsa, sandacza przygotowanego w miejscowy sposób, a także zup częściowo podobnych do naszych, jednak nieco innych, chociażby przez fakt dodawania do każdej z nich dużej ilości świeżej kolendry.
Wspomniane wszystkie dania, także te, które próbowaliśmy w późniejszym czasie, są bardzo smaczne, jednak dość tłuste, dlatego też szybko pojawiają się u nas problemy gastryczne.
Wróćmy jednak do tytułu artykułu.
Duszanbe. Czy można się nim zachwycić?
Jest to miasto kontrastów, w którym z jednej strony rozsiane są po całym mieście rozwalające się, pokryte eternitem, stare postsowieckie budynki, a z drugiej strony dominują nad miastem wielopiętrowe nowe, ale trochę kiczowate koszmarki, mające pokazać wszem i wobec wielkość narodu tadżyckiego, a może zaspokajać potrzebę błyszczenia prezydenta kraju, którego portrety, jako ojca narodu, stoją na każdym kroku.
Jeden z takich molochów, centrum konferencyjne przypominające trochę bardziej nowoczesny Pałac Kultury i Nauki, udaje nam się nawet zwiedzić. Okazało się bowiem, że przewodniczka po tym budynku jest znajomą Anvara i dzięki temu dokleiliśmy się do międzynarodowej grupy, którą właśnie oprowadzała.
W ramach samodzielnego szwendania się po mieście odwiedzamy muzeum archeologiczne, dość tradycyjne, w którym dominują klasyczne gablotki z drobnymi eksponatami.
Jedynym eksponatem znajdującym się w muzeum, który naprawdę robi wrażenie jest posąg leżącego Buddy długości ok. 10 m.
Będąc w jakimkolwiek mieście Azji Środkowej żelaznym punktem programu jest odwiedzenie miejscowego bazaru. Nie inaczej było w Duszanbe, gdzie kilka ładnych minut spędziliśmy na miejscowym Wielkim Bazarze. Tradycyjnie w takich miejscach największe wrażenie, przynajmniej na mnie robią stoiska z przyprawami, bakaliami oraz owocami.
W taki sposób minęły nam 3 dni pobytu w Duszanbe. Po raz kolejny zjawiamy się w biurze Turkish Airlines i po raz kolejny dowiadujemy się, że nic nie wiadomo w sprawie mojego bagażu. Może przyleci dzisiaj w nocy, a może nie. Mamy dzwonić wieczorem.
Powoli zaczynam planować alternatywny sposób spędzenia miesiąca w Tadżykistanie i Uzbekistanie. Pojawiają się rozmowy na temat rozłączenia się, gdyż nie chciałbym psuć chłopakom wyjazdu. I tak siedzą ze mną już trzy dni w Duszanbe, a czas leci.
Ustalamy, że jeśli bagaż nie dojdzie tej nocy chłopcy ruszą beze mnie, ja poczekam na kolejny samolot ze Stambułu i ewentualnie dołączę do nich w Chorogu.
Na szczęście, w końcu, ok. 4:00 nad ranem przychodzi MMS. Mój bagaż wylądował w Duszanbe i jest do odebrania z lotniskowej przechowalni bagażu.
Nie wiem jakie były jego losy, jednak biorąc pod uwagę, że oklejony był on naklejkami Alitalia prawdopodobnie w międzyczasie odwiedził Włochy. Ważne jednak, że doszedł. Można więc było pakować się i wyruszać na trasę.