
Romantische Straße. Bawarska droga rowerowa.
- Wstęp.
- Dolinami Menu, Tauber i Lech.
- Zabytkowe perełki Romantische Straße.
- Czy my jesteśmy na Podhalu?
- Zamek Neuschwanstein.
- W Alpach. Ze Schwangau do Garmisch – Partenkirchen.
- W drodze do Monachium.
- Trochę porad praktycznych
- Podsumowanie
Wstęp
Jeszcze nie przebrzmiały echa naszego wyjazdu na Pomorze, na słynny szlak EuroVelo 10, jak zameldowaliśmy się w bawarskim Würzburgu, w miejscu rozpoczęcia Romantische Straße, słynnego szlaku rowerowo – kulturowego stosunkowo mało znanego polskim cyklistom.
Skąd w ogóle wziął się pomysł na tę małą wyprawę?
Już po zeszłorocznym wyjeździe do Tadżykistanu i Uzbekistanu wiadomo było, że obecny sezon rowerowy będzie trochę luźny, bez jakichś spektakularnych wyjazdów, jednak ciągnęło nas do czegoś nowego, położonego trochę dalej niż np. pogranicze polsko – czeskie, w które zaglądamy dość często, jednak bez konieczności lotów samolotem i całym logistycznym zamieszaniem z tym związanym.
Wybór padł na Romantische Straße.
Stosunkowo blisko, z możliwością dojazdu autobusem, cywilizowany kraj, a ceny jeszcze nie zabijają.
W efekcie, pięknego czerwcowego poranka po dziewięciu godzinach jazdy autobusem znaleźliśmy się w Würzburgu. Sam transfer autobusem odbył się bez większych przygód, nie licząc niemieckiej kontroli granicznej poszukującej nielegalnych imigrantów.
Würzburg wita nas piękną słoneczną pogodą. Robimy małe przepakowanie, montujemy sakwy na rowery i ruszamy na pierwszy etap wyprawy – dziesięciominutowy dojazd do hostelu.



Plan zakładał jednodniowy pobyt w Würzburgu, dlatego też po zameldowaniu się w hostelu, zrzuceniu bagaży i zamknięciu rowerów ruszamy na podbój miasta.

Co można powiedzieć o Würzburgu?
Samo miasto bardzo ucierpiało w czasie wojny w wyniku alianckich bombardowań, w efekcie czego zabytków tutaj jak na lekarstwo, kilka kościołów, ratusz, zabytkowy most na Menie (Alte Mainbrücke), twierdza Marienburg i to tyle.






Największe wrażenie zdecydowanie robią te ostatnie.
Most nad Menem żywcem przypomina Most Karola w Pradze lub most nad Młynówką w Kłodzku, natomiast twierdza sama w sobie, górująca nad miastem jest niechybnie jego wizytówką.

Cały dzień schodzi nam na szwendaniu po mieście, jeden kościół za drugim, jakaś kawka, obiad.
W hostelu lądujemy po godzinie 16-tej. Trochę leżakujemy i zbieramy siły na wieczorne wyjście “w miasto” na kolację.



Co do samego hostelu to jest to dość ciekawe miejsce. Obecne Jugendherberge, czyli schronisko młodzieżowe, mieści się w dawnym XVIII – wiecznym kompleksie architektonicznym, w którym funkcjonowało przed laty więzienie dla kobiet.
W międzyczasie dokwaterowano nam do pokoju kolejnego turystę, również rowerzystę, młodego człowieka, z którym po kilkudziesięciu minutach rozmowy nawiązujemy bliższy kontakt, w efekcie czego idziemy na wspólną kolację i wieczorną degustację wina na moście.
Z tym winem to nie żart. Przy wejściu na most, w jednej z przylegających kamieniczek polewane jest beczkowe wino do eleganckich lampek, które gremialnie spożywane jest przez rzesze turystów na moście. Bez awantur, przy muzyce, w miłej atmosferze. Jednak można.



Poddajemy się również tej atmosferze, jednak powoli zapada zmierzch i najwyższy czas ruszyć do naszego “więzienia” na zasłużony odpoczynek. Romantische Straße czeka. Jutro ruszamy na trasę.
Dolinami Menu, Tauber i Lech.
Przejazd tymi dolinami zajął nam cztery dni wytężonej jazdy, w trakcie której pokonaliśmy ok. 350 km. W zasadzie wszystkie dni pod względem ukształtowania terenu jak i atrakcji (głównie zabytkowych miasteczek, o których poniżej) mijanych po drodze, były do siebie bardzo podobne.

Wiele kilometrów trasy prowadziło bezpośrednio przy korycie rzeki z długimi, monotonnymi odcinkami jak chociażby wzdłuż Lecha, czasami wyrzucając nas na wymagające podjazdów skarpy, czasami prowadząc przez przepastne połacie pachnących sianem łąk. Jazda tymi terenami jest bardzo przyjemna. Szlak rowerowy w 90% jest całkowicie wyłączony z ruchu samochodowego, a na drogi publiczne (o znikomym ruchu pojazdów) wkracza tylko przy przejazdach przez wioski i na dojazdach do zabytkowych części mijanych po drodze miast.












Jedziemy także po znakomitej jakości asfaltach jak i drogach szutrowych, chociaż tych pierwszych jest zdecydowanie najwięcej. Nie licząc jazdy przy samych rzekach teren bardzo często faluje. Co kilkanaście kilometrów zdarzają się krótkie, ale bardzo treściwe podjazdy i krótkie nie pozwalające na regenerację zjazdy. Dużym mankamentem jest lejący się z nieba żar, który przez te cztery dni daje nam potwornie w kość. Staramy się jednak dość mocno nawadniać i zajeżdżać na starówki miasteczek, w których tradycyjnie robimy zasiad na kawkę, jakieś ciasteczko, fantastyczne piwo bezalkoholowe.
Wizyty w miasteczkach są w zasadzie głównym urozmaiceniem trasy i celem każdego dnia jazdy, jak to na Romantische Straße.


Zabytkowe perełki Romantische Straße.
Celowo przy opisie trasy nie wspominaliśmy o kwintesencji Romantische Straße, czyli zabytkowych, w przeważającej większości średniowiecznych miasteczkach jakie mieliśmy przyjemność odwiedzić.
Na całej trasie było ich kilkanaście, z których postaramy się zwrócić uwagę na kilka najciekawszych.
Wertheim
Wertheim było pierwszym za Würzburgiem miasteczkiem, które “zaliczyliśmy” na wyjeździe. Z tego powodu zrobiło na nas niesamowite wrażenie. Nie to, że następne były brzydsze, ale w trakcie jazdy po prostu powoli czuliśmy się nasyceni ich urokiem.


Wertheim leży między Odenwaldem a Spessart we Frankonii, nad rzeką Tauber, która wpada tutaj do Menu. Miasto powstało prawdopodobnie na przełomie VIII i IX wieku, a pierwsza wzmianka o nim pochodzi z lat 750 – 802. Sama osada Wertheim, opisywana jest w 1192 r. jako Suburbium Castri Wertheim. Od 1244 r. natomiast funkcjonuje jako civitas – miasto.
Średniowieczny urok miasta zachował się do dziś. Zabytkowy rynek jest długi i otoczony dobrze zachowanymi domami z muru pruskiego. Niektóre z nich pochodzą z XVI wieku. Z tego samego okresu jest też studnia Engelsbrunnen, pod którą wypiliśmy wyśmienitą kawę.


Nad miastem góruje zamek Wertheim, jednak ze względu na ograniczenia czasowe nie udało nam się go zwiedzić.
Tauberbischofsheim
Tauberbischofsheim jest jednym z najstarszych miast w Dolinie Tauber. Pierwsze wzmianki o tym miejscu pojawiają się już w roku 735 i są związane z założeniem w tym miejscu przez biskupa Bonifatiusa klasztoru dla kobiet. Wizytówką miasta jest neogotycki ratusz z 1897 roku, który oprócz licznych zabytkowych kamienic jest najczęściej fotografowanym budynkiem na rynku.



Dużo wąskich uliczek. Mimo jazdy z nawigacją trochę pogubiliśmy się na starówce przez co musieliśmy dźwigać rowery po schodach, ale jakoś w końcu udało nam się złapać ślad trasy.
Weikersheim
Miasteczko z bardzo przytulnym ryneczkiem, na którym znajduje się szereg zabytkowych kamieniczek. Wizytówką miasta jest niewątpliwie renesansowy pałac z ogrodami pałacowymi, zaprojektowanymi w stylu wersalskim. Ze względu na szmat drogi do przejechania nie zwiedzaliśmy samego pałacu. Może następnym razem.

Ciekawostką Weikersheim jest ponadto to, iż swoją siedzibę ma tu największa na świecie młodzieżowa organizacja muzyczna „Jeunesses Musicales Deutschland”.

Rothenburg ob der Tauber

Można powiedzieć “perła w koronie”. Naszym skromnym zdaniem najpiękniejsze miasto wyjazdu (niektórzy twierdzą, że jest to najpiękniejsze miasteczko w Niemczech), położone na wzgórzu, do którego prowadzi krótki, ale morderczy podjazd, w końcowym odcinku po “kocich łbach”. Rothenburg to dawne Wolne Miasto Cesarskie, zamknięte w średniowiecznym pejzażu miejskim, który pokazuje jakim architektonicznym cackiem jest Rothenburg jako całość.
Sercem miasta jest rynek, z położonym centralnie ratuszem.






W budynku z zegarem – Tawernie Rajców – co godzinę między 11 a 15, pojawiają się dwie figury i prezentują historyczne wydarzenie z 1631 r., kiedy to burmistrz Rothenburga uratował miasto wypijając kufel wina. A co wino ma do tego? Otóż u murów miasta pojawiły się wojska hrabiego Tilly, który orzekł, że jeśli ktoś zdoła wypić trzylitrowy kufel wina jednym haustem, wtedy oszczędzi miasto. Udało się to burmistrzowi.



Rothenburg słynie także z Kathe Wohlfahrt Weihnachtsdorf (Bożonarodzeniowej Wioski) – to największy na świecie całoroczny sklep z artykułami świątecznymi.
W ogóle całe miasto jest jednym, wielkim fantastycznie zachowanym średniowieczno – renesansowym skansenem wzbudzajacym zachwyty turystów.
Dinkelsbühl
Do Dinkelsbühl dotarliśmy w trzecim dniu jazdy z rana. Dzięki temu można było swobodnie pofotografować ze względu na małą liczbę osób przechadzających się po starówce.

Dinkelsbühl ma niepowtarzalny klimat, z murami miejskimi niemal w całości zachowanymi, z wieżami i bramami, otaczającymi jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast w Niemczech. W miejscu, gdzie w centrum miasta spotykają się stare ulice handlowe, do dziś góruje nad historyczną plątaniną domów i wąskich, bocznych uliczek malowniczej starówki późnogotycka katedra św. Jerzego, niestety zamknięta podczas naszego pobytu.



W 2021 r. CNN uznało Dineksbühl za jedno z 15 najpiękniejszych miast Europy.
Harburg
Jedno z najmniejszych miasteczek przez jakie przejeżdżaliśmy, jednak bardzo urokliwe.

Miasteczko leży w dolinie rzeki Wörnitz, pomiędzy wzgórzami Jury Szwabskiej i Frankońskiej. Starówka to mieszanina średniowiecznych małych domów i barokowych budynków zakończonych dachami szczytowymi. Nad miastem góruje jeden z najlepiej zachowanych zamków w południowych Niemczech – potężny Harburg.






Landsberg am Lech

Landsberg am Lech, założony przez Henryka Lwa, może poszczycić się ponad 850-letnią historią. Sercem starego miasta, pomiędzy rzeką Lech a stromym brzegiem, jest rozległy rynek (Hauptplatz) z imponującą wieżą Schmalzturm, okazałymi domami patrycjuszy i zabytkowym ratuszem, a także położoną wzdłuż rzeki promenadą z dość ciekawym wodospadem.



Ciekawostką jest, że w tutejszym więzieniu po nieudanym puczu monachijskim przebywał Adolf Hitler. Szkoda, że z niego wyszedł.
Füssen
Ostatnie miasteczko Romantische Straße, w którym ten szlak się kończy.

Jest to najwyżej położone miasto Bawarii, z którego jest zaledwie cztery kilometry do zamku Neuschwanstein. Szlak Romantyczny spotyka się tutaj z Niemiecką Drogą Alpejską i szlakiem Via Claudia Augusta, którą również przez chwilę jechaliśmy. Historyczne stare miasto kryje imponujące zabytki i artystyczne skarby z 2000 lat historii Füssen. Wysoko nad rzeką Lech znajduje się barokowy kompleks klasztorny św. Manga i Wysoki Zamek tworzące imponującą całość.





Füssen zostało zasiedlone w czasach rzymskich, przy Via Claudia Augusta, drodze prowadzącej na południe do północnych Włoch i na północ do Augusta Vindelicum (dzisiejszy Augsburg), dawnej stolicy regionu rzymskiej prowincji Raetia. Oryginalna nazwa Füssen brzmiała „Foetes” lub „Foetibus” i pochodzi od łacińskiego „Fauces”, co oznacza „wąwóz”, prawdopodobnie nawiązując do wąwozu rzeki Lech. W późnej starożytności Füssen było siedzibą oddziału Legio III Italica, który stacjonował tam, aby strzec ważnego szlaku handlowego przez Alpy.


Ze śladów rzymskich niewiele pozostało, za to zabudowa średniowieczna i barokowa starego miasta czynią z Füssen jedno z najpiękniejszych miast przez jakie przejeżdżaliśmy.
Czy my jesteśmy na Podhalu?
Po prawie całodziennej jeździe wzdłuż koryta rzeki Lech i noclegu za Landsberg am Lech zaczęliśmy zmierzać w kierunku Alp. Gdyby nie to, że domy które mijaliśmy jadąc wśród podalpejskich łąk były zbudowane w zupełnie innym stylu niż zakopiański moglibyśmy pomyśleć, że dojeżdżamy w Tatry od strony Krakowa.
Taki sam pagórkowaty teren, z coraz większymi podjazdami, niekończące się łąki z pojedynczymi alpejskimi domkami, krowy z dzwonkami na szyjach i coraz wyraźniejsze Alpy widziane na horyzoncie, jakżesz przypominające nasze Tatry.
W końcu poczuliśmy, że jesteśmy w górach, a kwintesencją tej tezy był 18 – procentowy podjazd na starówkę w Schongau.





Jechało nam się trochę ciężko ze względu na potworny upał i coraz mocniej wiejący od czoła południowy wiatr. Na szczęście było trochę lasu, w którym nieco się wyciszało, a widok coraz wyraźniejszych Alp dodawał nam dodatkowych sił.
Dystans w tym dniu nie był zbyt duży bo ok. 70 km, jednak po przyjeździe na camping zaplanowaliśmy jeszcze wizytę na zamku Neuschwanstein.
Zamek Neuschwanstein
Na pierwszy rzut oka sama nazwa zamku wielu osobom może nic nie mówić. Jednak kiedy na grupie rodzinnej wysłałem jego zdjęcie moja córka stwierdziła – O! Puzzlowy zamek.
Faktycznie zdjęcia zamku są umieszczane na wielu nośnikach zarówno papierowych, w tym na puzzlach jak i elektronicznych, gdyż jak żaden z zamków przykuwa uwagę swoim wyglądem.

Ów zamek był jednym z celów naszej wyprawy i nie mogliśmy przejechać obok niego bezrefleksyjnie.
Po dniu jazdy, już na lekko dołożyliśmy jeszcze siedem kilometrów w jedną stronę, plus 20-minutowy marsz i stanęliśmy oko w oko z tą na pewno okazałą budowlą.
Zamek Neuschwanstein (Schloss Neuschwanstein) jest jednym z najbardziej urokliwych pałaców w Niemczech. Za jego budowę odpowiadał król Bawarii, Ludwik II Wittelsbach, który postanowił wybudować swego rodzaju prywatne gniazdo, w którym szczegóły architektoniczne nawiązują do mitologii germańskiej czy do czasów średniowiecznych oraz legend odnoszących się do tych czasów.

Nazwa Neuschwanstein (Nowy Kamienny Łabędź lub Nowy Kamień Łabędzi) pojawiła się dopiero po śmierci króla w 1886 roku. Do tego momentu obowiązującą nazwą była Neue Burg Hohenschwangau (Nowy Zamek Hohenschwangau), odnosząca się do położonego poniżej zamku Hohenschwangau.
Nie zwiedzaliśmy zamku w środku, gdyż opierając się na opiniach internautów doszliśmy do wniosku, iż to co najciekawsze to sama bryła zamku widziana nieco z oddali np. z mostu Marienbrücke położonego nad wąwozem Pöllat, znajdującym się bezpośrednio za zamkiem Neuschwanstein.
W Alpach. Ze Schwangau do Garmisch – Partenkirchen.
W końcu prawdziwa jazda po górach. Podjazdy, zjazdy, cudowne asfalty, nie gorsze szutry i przede wszystkim widoki z mijanym zamkiem Neuschwanstein na czele.

Jednak zanim wjechaliśmy na górskie odcinki trasy pożegnaliśmy się oficjalnie w Füssen z Romantische Straße, która kończy tutaj swój bieg. Füssen okazało się pięknym zabytkowym miasteczkiem o czym wspomniano wyżej.
Postanowiliśmy spędzić w Füssen dłuższą chwilę i wypić na starówce małą kawkę i zjeść drugie śniadanie, po czym ruszyliśmy w dalszą trasę.


Zaraz za Füssen wjechaliśmy do Austrii o czym przekonaliśmy się dopiero po około kilometrze kiedy to zmienił się wygląd drogowskazów ze szlakami rowerowymi i zaczął się konkretny, kilkukilometrowy ostry podjazd, na szczęście jedyny w tym dniu, który po osiągnięciu przełęczy zmienił się w zjazd do brzegów przepięknego jeziora Plansee.
Niestety nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy pobyt w tym miejscu gdyż cały czas podążała za nami burza, która ostatecznie dorwała nas w Garmisch.



Przejazd obok jeziora, a także dalej do Garmisch należy uznać za jeden z bardziej atrakcyjnych na tym wyjeździe. Piękne alpejskie widoki, słoneczna pogoda i bardzo dobra nawierzchnia drogi.
Po przyjeździe do Garmisch i zakwaterowaniu w hostelu puściliśmy się jeszcze w miasto zaliczając oczywiście słynne skocznie narciarskie i urokliwy, bawarski deptak starego miasta w Garmisch. Gdyby nie charakterystyczna bawarska zabudowa miasta można by sądzić, że jesteśmy w Zakopanem.



Dopełnieniem dnia była wizyta w hotelowej, przeszklonej saunie z widokiem na Alpy.
W drodze do Monachium.
Gdzieś kiedyś przeczytałem, że szlak rowerowy wzdłuż rzek Loisach i Isar jest nudny i monotonny. Trudno się zgodzić z tym stwierdzeniem. Cały odcinek do Monachium jest dość mocno pofałdowany, obfitujący w bardzo dużą ilość krótkich, niezbyt wyczerpujących podjazdów i w konsekwencji zjazdów.
Nasza trasa była również nieco zmodyfikowana w stosunku do klasycznego przebiegu Loisach Radweg, gdyż postanowiliśmy po drodze zajechać jeszcze do położonego kilkanaście kilometrów za Garmisch klasztoru w Ettal.




Z tym skokiem w bok związany był także spory wysiłek, gdyż do klasztoru prowadził dość długi i ruchliwy podjazd, ale czego nie robi się dla przyjemności.
Co do samego klasztoru to w chwili obecnej nie przypomina on już mniszego eremu. Owszem, wspaniały, barokowy kościół klasztorny nadal spełnia swoją funkcję, lecz w samych budynkach klasztornych ulokowało się gimnazjum.
Opactwo Ettal powstało już w 1330 r. dla sprowadzonych tutaj benedyktynów, którzy do dziś się nim opiekują, chociaż nie rzucają się zbytnio w oczy. Klasztor zachował także swoje historyczne zaplecze, m.in. budynek browaru, w którym do dzisiaj produkuje się słynne piwo Ettaler, którego mieliśmy okazję spróbować.
Klasztor klasztorem, ale trasa sama się nie przejedzie. Ruszyliśmy więc w stronę Monachium, do którego ostatecznie docieramy ok. godziny 17:00.




Może bylibyśmy w stanie ten ok. 108 – kilometrowy odcinek przejechać szybciej, jednak uroki jazdy wzdłuż rzek naprawdę skłaniają do niespiesznego pokonywania drogi. Ponadto 15 kilometrów przed Monachium musieliśmy złamać przepisy i mimo zakazu przeciskać się między maszynami wycinającymi krzaki ze skarpy. Było trochę krzyków, ale jakoś przecisnęliśmy się z rowerami i pojechaliśmy dalej.
Trochę porad praktycznych
Szlak rowerowy Romantische Straße z Würzburga do Füssen jest jednym z najbardziej urokliwych szlaków jakimi do tej pory udało nam się przejechać, a pierwszym tego typu w Niemczech.
Szlak dedykowany jest w zasadzie dla każdego rowerzysty, który posiada jako taką kondycję, pozwalającą pokonywać częste, aczkolwiek niezbyt długie podjazdy na trasie oraz dystanse w zależności od preferencji między 50 a 100 km dziennie.

Oznakowanie szlaku jest dość przejrzyste, jednak w związku z faktem krzyżowania się z innymi szlakami warto zaopatrzyć się do jazdy w nawigację rowerową lub weryfikować przebieg trasy w telefonie.
Jeśli chodzi o noclegi to zdecydowanie polecamy noclegi na campingach, których cena jest akceptowalna (13 – 25 EUR za osobę łącznie z namiotem), a same campingi są bardzo dobrze wyposażone w węzy sanitarne, a także campingowe restauracje czy bufety. Pamiętać jedynie trzeba, iż kuchnia serwuje gorące posiłki zdecydowanie krócej niż działa sama restauracja np. do godz. 19:00 gdzie restauracja jest otwarta do 21:00.

Z noclegów pod dachem zdecydowanie polecamy Jugendherberge, czyli schroniska młodzieżowe. W rzeczywistości są to hostele, w których cena za nocleg zawiera także śniadanie, a czasami inne usługi towarzyszące jak np. saunę (Garmisch). Ceny za osobę ze śniadaniem w tych obiektach wahają się w granicach 40 – 80 EUR od osoby w zależności od atrakcyjności miejscowości, standardu obiektu oraz rodzaju pokoju w jakim śpimy.
Na trasie nie ma też problemów z wyżywieniem. W każdym mijanym miasteczku znajdzie się jakaś kawiarenka połączona z piekarnią (Backerei) w której do 10 EUR można zjeść kanapkę lub ciasto i wypić pyszną kawę.
Co do obiadów to nie jest już tak różowo. W zasadzie nie licząc Dönerkebabów, których trochę “wciągnęliśmy” (najtańsza opcja obiadowa na trasie) ceny dań obiadowych zaczynają się od 20 EUR od osoby. Można też jako alternatywę zabrać ze sobą kilka liofilizatów lub gotować samemu.
Jeśli chodzi o kwestię dojazdu na szlak to zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem jest Flixbus, którym bez problemu, bez przesiadek dotrzemy na miejsce jak i wrócimy do Polski.
Koszt przejazdu w jedną stronę to ok. 250 zł od osoby z rowerem.
Można także dojechać do Würzburga własnym samochodem i zostawić go na parkingu, jednak problemem jest powrót do niego, gdyż trzeba by zakładać kolejne dni jazdy rowerem lub wydelegowanie jednej osoby, która z Monachium uda się komunikacją publiczną po samochód. Wybór pozostawiamy każdemu do osobistej decyzji.
Podsumowanie
Czy warto więc wybrać się na Romantische Straße?
Odpowiedź jest zdecydowanie twierdząca. Przejazd tym szlakiem daje pogląd jak powinny wyglądać zarówno krótkie ścieżki rowerowe jak i długodystansowe szlaki rowerowe. Ponadto mamy możliwość przejazdu przez naprawdę przepiękne miejsca, skupione dość blisko od siebie, pozwalające poczuć atmosferę średniowiecznego miasteczka.



Bardzo fajny jest też kontakt z ludźmi, zarówno miejscowymi jak i spotykanymi po drodze rowerzystami, pozwalający na wymianę spostrzeżeń, doświadczeń, a nawet prowadzący do zawiązanie większych czy mniejszych znajomości.
Zapomniałem jeszcze dodać, że cały obszar, którym jechaliśmy jest również rajem dla piwoszy. praktycznie w każdym miasteczku, a nawet w niektórych wsiach funkcjonują małe, lokalne browary produkujące piwa do degustacji po trasie jak i w trakcie jazdy (oczywiście mówimy tutaj o piwach bezalkoholowych). Poniższa galeryjka przedstawia tylko kilka z nich.












Również brak problemów logistycznych, szczególnie z dojazdem i powrotem do Polski oraz dostępność campingów są dużym atutem szlaku.
Oczywiście mogłoby być trochę taniej, jednak przy odrobinie oszczędności można spędzić na szlaku kilka fantastycznych dni jazdy, które pozostaną na długo w naszych wspomnieniach.
